Ze stołu operacyjnego do przerębla i na podium [ROZMOWA]

2021-03-12 12:00:00(ost. akt: 2021-03-11 20:39:47)
Niedawno czuł paraliżujący ból, dziś znów hurtowo delektuje się smakiem zwycięstwa

Niedawno czuł paraliżujący ból, dziś znów hurtowo delektuje się smakiem zwycięstwa

Autor zdjęcia: archiwum zawodnika

ROZMOWA|| Bywa, że od zimna tracę czucie w kończynach — mówi Mieszko Palmi-Kukiełko z Wejsun. Wielokrotny mistrz Polski w pływaniu niedawno trafił "pod skalpel". 15 dni po operacji kręgosłupa wskoczył do lodowatego jeziora. A chwilę później... zdobył kilkanaście medali.
— Mawia się, że kto pływa, ten nie ma problemów z kręgosłupem. Ty miałeś. I to poważne. Jak się ich dorobiłeś?
— Trzeba powiedzieć jasno: sport to zdrowie, ale nie sport wyczynowy. Nie ten, w którym co chwilę trzeba przekraczać swoje granice. Pierwsze problemy z plecami pojawiły się u mnie już w liceum...

— Czyli w czasie, gdy już miałeś wiele cennych medali.
— Tak, choć pamiętam, że przez jakiś czas nie mogłem robić nawrotów pływackich. Do sprawności i normalnych treningów wróciłem wtedy dzięki lekarzowi i fizjoterapeucie. Tym razem było już zdecydowanie gorzej. Mój kręgosłup powiedział głośno STOP. Nie byłem nawet w stanie chodzić, to była masakra. Ciężko powiedzieć co było bezpośrednią przyczyną urazu. Od jakiegoś czasu miałem sygnały od organizmu, że dzieje się coś złego...

— Tzn?
— Choćby intensywne, paraliżujące "strzały" nerwowe. Pamiętam, że dzień wcześniej, podczas zawodów w Olsztynie, wygrałem wyścig na 3 km, a następnego dnia... nie mogłem już wstać o własnych siłach z łóżka. Myślę, że złożyło się na to całe moje życie. I to wodne, i to lądowe. Nigdy się nie oszczędzałem, lubię wyzwania i szaleństwo.

— Na ile poważny był to uraz?
— Kiedy profesor zobaczył rezonans, nie wierzył, że jestem pływakiem. Powiedział, że wygląda to jakbym trenował jazdę na żużlu i non stop miał wypadki. Sporo się tego nazbierało i aż ciężko wszystko wymienić... Spondyloza L3-S1, wielopoziomowa dyskopatia, aż 4 przestrzenie, uciski na rdzeń dochodzące do 1,2 cm (z czego 2 przestrzenie już zwapniałe). Poza tym paraliż lewej nogi...

— Były myśli, że to koniec przygody ze sportem?
— Nie. Od początku byłem nastawiony bojowo i pozytywnie. Wiedziałem, że operacja jest konieczna, a ja wrócę po niej silniejszy.

— 15 dni po operacji wstałeś i... poszedłeś pływać. Ile było w tym brawury?
— Wiesz... Nie wyobrażam sobie życia bez pływania. Dla mnie był to kolejny etap rehabilitacji. Zdrowie fizyczne musi iść w zgodzie z psychicznym. Być może było w tym dużo brawury, ale nie brakowało i rozsądku. Nad całością czuwał zresztą mój tata, który jest lekarzem.

— Od kiedy morsujesz? Kąpałeś się w przeręblach "zanim to stało się modne"?
— Co roku dość wcześnie zaczynałem sezon pływacki. Od dziecka byłem zahartowany, nie bałem się zimnej wody. Z takim typowym morsowaniem rozpocząłem przygodę dopiero w zeszłym roku. Dość szybko jednak zacząłem się nudzić stojąc w wodzie bez ruchu...

— Poszedłeś krok dalej. Wycinacie w jeziorze "basen" i w nim pływasz.
— To niesamowite, nowe doświadczenie i wyzwanie. Poza tym jest to świetna alternatywa. Baseny w końcu wciąż pozostają zamknięte.

— Co najszybciej "wysiada" u Ciebie przy pływaniu w lodowatej wodzie?
— Najgorzej znoszę wymrożenia palców u rąk. Kiedy się ich nie czuje, trudniej utrzymać poprawną technikę i koordynację. Jednak dopiero po wyjściu z wody zaczynają się ciekawe reakcje organizmu. Zaburzenia równowagi i mowy, drżenie mięśni, ból dłoni i stóp... To wszystko jest jednak do przełamania. Z roku na rok będzie następowała coraz większa adaptacja organizmu. Choć w zimowej odsłonie pływania na "otwartych" wodach jestem początkujący, to otrzymuję wiele miłych słów od tych, którzy w tym temacie siedzą od lat.

Obrazek w tresci

Inni opatulają się kurtkami, oni wskakują do wody. Morsują nie stojąc, a ścigając się w lodowych basenach; fot. archiwum zawodnika

— W lutym zadebiutowałeś oficjalnie jako zawodnik.
— Dokładnie 20-21 lutego. Wystartowałem w Gdynia Winter Swimming Cup. Warunki były ekstremalne. Woda o temperaturze 0,07C. Największym wyzwaniem był dla mnie dystans 450 m kraulem. Po drodze było sporo kryzysów, jednak wytrwałem do końca, dopływając na 3. miejscu.

— Jak zareagował organizm?

— Brakowało mi czucia w kończynach. Nie mogłem ściągnąć czepka i okularków. Po drodze gubiłem klapki, choć... nawet nie czułem, że mam bose stopy. Wbrew pozorom byłem jednak prawdziwie szczęśliwy. Rozpierała mnie satysfakcja. Następnego dnia, w wyścigu na 200 m, było już zdecydowanie lepiej i zdobyłem złoto. Później jeszcze sprinty na 50 m i 25 m (kraulem i motylem), jednak nie uplasowałem się wyżej niż 4. miejsce. Sukcesy w debiucie cieszyły, ale już wtedy miałem chrapkę na dużo więcej.

— Niecały tydzień później wyruszyłeś pływać w Bieszczady.
— Dokładnie do miejscowości Polańczyk, gdzie odbył się Arua Cup. Wystartowałem w 11 różnych wyścigach. Tym razem podszedłem do zawodów z dużo większym spokojem i pewnością siebie, co zaowocowało zdobyciem 11 medali (7 złotych i 4 srebrnych). To był dla mnie przełom. Pływałem dużo szybciej niż tydzień wcześniej. Uzyskane czasy napawają mnie optymizmem i dają kopa, by kontynuować tę przygodę. I to nie tylko na arenie lokalnej czy ogólnopolskiej, ale i światowej.

Rozmawiał Kamil Kierzkowski

Mieszko Palmi-Kukiełko (Swim Wild), reprezentant maleńkich Wejsun. Jeden z najlepszych pływaków Warmii i Mazur. Wielokrotny medalista mistrzostw Polski. Od lat przesuwa granice możliwości swojego organizmu (m.in. podczas mistrzostw w pływaniu 24-godzinnym). Gdy obostrzeniami zamknięto baseny, jeszcze bardziej rozwinął się w pływaniu na otwartych wodach. Lód pokrywający jeziora również nie jest dla niego przeszkodą. Wcześniej zdobywał w tej dyscyplinie "letnie" tytuły mistrzowskie, dziś zgarnia hurtowo medale w wyzwaniach zimowych. W wielkich przeręblach imitujących baseny. A to wszystko w sytuacji, gdy jeszcze niedawno leżał na stole operacyjnym.

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5