Na rozpęd dostał "pastuchem" po plecach [ROZMOWA]

2020-09-27 09:43:25(ost. akt: 2020-09-27 09:46:21)
Adrian Ferenc i jego kolejne trofeum w wersji "ultra"

Adrian Ferenc i jego kolejne trofeum w wersji "ultra"

Autor zdjęcia: archiwum zawodnika

BIEGI || Tylko 56 osób ośmieliło się 19 września rzucić rękawicę Ultra Hańczy. Nie wszyscy dotarli do mety. Wśród tych, którym udało się pokonać przeszło 100-kilometrową trasę, był Adrian Ferenc z Pisza. Najlepszy ultramaratończyk wśród... polskich kominiarzy.
Trasa mierzyła dokładnie 102, 1 km (przewyższenia 1580 m) i prowadziła przez urokliwe, choć niełatwe tereny Suwalskiego Parku Krajobrazowego. Start i metę wyścigu ulokowano tuż przy słynnym i ciekawym historycznie młynie Turtul.

Poza tradycyjnym ekwipunkiem biegowym, uczestnikom przyszło uzbroić się także w nieco dodatkowych "bajerów", jak np. latarki czołowe. Sygnał do rozpoczęcia rywalizacji wybrzmiał bowiem... o 3 rano (czy — jak stwierdziłaby zapewne większość —w nocy).

Organizatorzy na pokonanie dystansu dali śmiałkom 14,5 godziny. Na owej 100-kilometrowej trasie ustawiono ponadto 5 punktów żywieniowych. By jednak cieszyć się z obecności w owych "obozach", należało zmieścić się w określonym limicie czasu (tzw. limity pośrednie). Kto się spóźnił, ten mógł już wracać do domu.

Adrian Ferenc jednak na każdym z punktów meldował się ze względnie "bezpiecznym" zapasem czasu. Linię końcową minął 12 godzinach, 51 minutach i 7 sekundach. Dało mu to 13. miejsce w klasyfikacji generalnej (w swej kategorii wiekowej był 8.).


— Do wyboru były trzy trasy. Czemu znów wziąłeś się za najtrudniejszą?
— (śmiech) Już tak po prostu mam. Zawsze zapisuję się na najtrudniejszy z dystansów w danym wydarzeniu. Sprawa jest prosta. Jeśli spadać, to z wysokiego konia. Wtedy gdy się udaje pokonać i trasę, i samego siebie, frajda jest znacznie mocniejsza. W ten sposób bardziej rozwijam się także jako zawodnik.

— Co najbardziej dało Ci w kość na tych przeszło 100 km?
— Najbardziej w pamięci utkwi mi chyba odcinek, gdy musieliśmy przedzierać się przez pola. Trzeba było czołgać się pod "pastuchem". Było ich dość dużo i (przy zmęczeniu organizmu) można było czasem minimalnie źle ocenić odległość. W efekcie kilka razy dostałem "na rozpęd" prądem po plecach.

— Trudno o lepszą motywację, by przeć naprzód.
— Dokładnie. Poza tym jednak nie miałem żadnych kryzysów na trasie. W przeszłości czasem się zdarzały, ale teraz byłem naprawdę dobrze przygotowany taktycznie. Jedynie na ostatnich 30 km zaczął dawać o sobie znać ból stóp. Wcale mnie to nie zaskoczyło. Byłem przekonany, że tak będzie. Wynikało to z faktu, że miałem zbyt krótki okres regeneracji. Trzy tygodnie temu brałem udział w mistrzostwach Polski w biegu 24-godzinnym w Pabianicach (150 km po asfalcie), a dwa tygodnie temu przebiegłem trudny maraton w Supraślu.

Obrazek w tresci

— Nie przesadzasz z tempem?
— Niektórzy odradzali mi przez to wszystko udział w Ultra Hańczy, ale nie darowałbym sobie, gdybym w niej nie pobiegł.

— Na mecie stawiłeś się po niecałych 13 godzinach. Dobry wynik?
— Myślę, że tak. Do rekordu życiowego zabrakło mi 30 minut. W nieco bardziej sprzyjających okolicznościach mogłem go pobić. Spróbuję następnym razem.

— Wspomniałeś o bólu stóp. Nie przeszkodzi w skakaniu po dachach i kominach?
— (śmiech) Nie, na pewno nie. Mój organizm regeneruje się wystarczająco szybko. Parę godzin snu i będę prawie jak nowonarodzony. Nie ma zresztą innego wyjścia, zbliża się sezon grzewczy.

— Kiedy spodziewać się zatem Twoich kolejnych startów?
— 3 października, też na dystansie ponad 100 km, wystartuję w Bison Ultra-Trail (k. Supraśla). Niewiele później chcę zawiesić poprzeczkę jeszcze wyżej i spróbować sił z liczącą 150 km Łemkowyną Ultra Trail w Bieszczadach.

Kamil Kierzkowski

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5