Z życiowej pasji uczynił pracę. Daje autom drugą młodość [WYWIAD]

2020-08-30 18:21:23(ost. akt: 2020-08-30 18:33:01)
— Ceny nie robią już klientom waty z nóg — przekonuje Dariusz Kaczkowski

— Ceny nie robią już klientom waty z nóg — przekonuje Dariusz Kaczkowski

Autor zdjęcia: Auto Prestige Performance

ROZMOWA || — Czasy, w których do studia przyjeżdżano wyłącznie wypasionymi autami, by zostawić mnóstwo kasy, już minęły — mówi Dariusz Kaczkowski z Pisza. Ceniony w regionie specjalista od auto detailingu potrafi w swym studiu z samochodami czy jachtami zdziałać cuda. Przestrzega jednak przed podającymi się za ekspertów "Januszami", którzy — choć dużo tańsi — swym partactwem psują reputację całej branży.
— Tak szczerze: ile w Twej działalności pasji do motoryzacji, ale ile — zwyczajnie — sposobu na zarobek?
— Znaczna większość to pasja. We wcześniejszych latach pracowałem w kilku różnych miejscach. Chodziłem do pracy z myślą, żeby "jedynie" zarobić. Nie wiązało się to zazwyczaj z przyjemnością. Tutaj jest odwrotnie. Do naszego studia idę z "rogalem" na twarzy. Wiedząc, że czeka na mnie jakieś kolejne, fajne auto, przy którym będę miał okazję "dodać coś od siebie". Taka praca przynosi mi, po prostu, dużo frajdy. Zarobek jest oczywiście ważny, ale nie najważniejszy. Pozwala się utrzymać, umożliwia dalsze rozwijanie siebie i tego hobby, które stało się moją pracą.

— Jak wytłumaczyć przeciętnemu posiadaczowi auta czym się zajmujecie?
— Najprościej rzecz ujmując to kosmetyka i pielęgnacja samochodów, jachtów etc. Korekta lakieru, a także jego odświeżanie i zabezpieczanie woskiem, powłokami ochronnymi, folią PPF. Ponadto odświeżanie i czyszczenie wnętrz, bezinwazyjne przyciemnianie szyb, oklejanie. Przygotowywanie pojazdów do sprzedaży. Ogólnie — wszystko, co da się zmienić w aucie, pomijając same kwestie mechaniczne.

— Masz na półce wszystkie sezony "Pimp My Ride" ("Odpicuj mi brykę" — kultowy telewizyjny program z USA)?
— (śmiech) Aż tak na punkcie tego programu nie zwariowałem, by kolekcjonować sezony, ale obejrzałem dość dużo odcinków. Nawet obecnie czasem zdarza mi się znaleźć jakiś w Internecie, by przypomnieć sobie jakie tworzono projekty kilka lat wstecz.

— Jak więc zrodziła się ta Twoja pasja?
— Przy autach i motocyklach "grzebałem" odkąd sięgam pamięcią. Jako dzieciak próbowałem też — wedle własnej wyobraźni — przerabiać rowery. Pierwszym moim dziecięcym projektem było "profesjonalne" (tak wtedy to określałem) zamontowanie oświetlenia LED pod ramą. Kable poprowadziłem pod taśmą izolacyjną do siodełka, gdzie z kolei ukryłem włącznik. Dokleić musiałem też i sporo baterii, bo wciąż brakowało napięcia.

Obrazek w tresci

W tym fachu nie można mieć lewych rąk do mechaniki; fot. Auto Prestige Performance

— Z takim sprzętem "szacun" na osiedlu gwarantowany.
— Był szał, przyznaję (śmiech). Piękne czasy, mile wspominam.

— Auto detailing ma długą tradycję w USA. Kiedy rozkręcił się w Polsce?

— Trudno to oszacować, ale wydaje mi sie, że branża zaczęła się realnie kształtować ok. 15 lat temu. Nowinki pojawiały się już wcześniej, ale sam temat nie był w Polsce zbyt popularny. Jeśli ktoś się tym wówczas zajmował, to robił to gdzieś "chałupniczo" w garażu. Profesjonalizm przyszedł dopiero kilka lat temu, co wiązało się m.in. nie tylko z większym dostępem do wiedzy, ale i materiałów oraz sprzętu.

— Daleko polskim fachowcom do ich kumpli zza granicy?

— Obecnie polskie studia detailingowe mogą śmiało konkurować z innymi. Poziom wykonywanych usług jest u nas bardzo wysoki. Pomijając oczywiście tzw. "Januszy", którzy więcej udają niż potrafią. To jeden z naszych największych problemów, bo takie osoby swoją niekompetencją psują reputację całej branży.

— Polacy znani są z tego, że musi być "prima sort", ale za półdarmo.
— Pewnych rzeczy się jednak nie oszuka. Jeśli ktoś nie wie, jak fachowo zabrać się do pewnych rzeczy, to nie tylko skasuje za własną usługę, ale narobi jeszcze szkód, których koszt naprawy będzie o wiele większy. Kiepski biznes.

— Często zgłaszają się do Ciebie handlarze, którzy chcieliby zamaskować przed sprzedażą kilka poważniejszych wad auta?

— Zdarzają się. Bywa, że przyjeżdżają z prośbą, by coś naprawić tylko "dla oka". Nie musi być fachowo, ale musi się "świecić". Czyli, w praktyce, musi wytrzymać przynajmniej do sprzedaży.

— Przyjmujesz takie zlecenia?

— Jestem zwolennikiem uczciwości. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że zawsze doradzam wtedy wymianę danego elementu, a przynajmniej solidną naprawę. Wszystko po to, by nie robić kozła ofiarnego z przyszłego użytkownika danego auta. Jeśli jednak ktoś, kto w danej chwili jest właścicielem pojazdu, naprawdę się uprze, to nie mogę poradzić na to zbytnio nic więcej. Bo i jak miałbym sprawdzać intencje danego klienta? Przyjmować tylko tych, którzy poddadzą się badaniu wykrywaczem kłamstw? Staram się jednak unikać tego typu sytuacji. Zawsze sprawia mi radochę to, gdy wiem, że auto opuszcza studio w możliwie najlepszym stanie. Najlepiej w takim jak prosto z salonu. Albo i lepszym.

— Cena takich usług jest przystępna dla przeciętnego posiadacza auta? Czy to wciąż zabawa dla tych z grubszym portfelem?
— Ceny nie robią klientom waty z nóg. Choć zawsze znajdą się tacy, którzy — jak wspomniałeś wcześniej — zawsze stwierdzą, że "to za drogo". Czasem się słyszy: "Tylko sprzątnięcie w środku i aż tyle?". Tyle tylko, że różnica między zwykłym sprzątnięciem a czyszczeniem detailingowym jest naprawdę pokaźna. Studia są nieco droższe, ale ilość poświęconego na auto czasu, użyta technologia, sprzęt i środki są nieporównywalne.

Obrazek w tresci

Przy autach i motocyklach "grzebał" odkąd sięga pamięcią; fot. Auto Prestige Performance

— Czyli kilka złotych przy sobie trzeba mieć.
— Oczywiście są pakiety nawet za kilka tysięcy zł, ale są też opcje dużo tańsze. Każdy znajdzie coś dla siebie. Wszystko w granicach rozsądku. Czasy, w których do studia przyjeżdżano wyłącznie wypasionymi autami, by zostawić mnóstwo kasy, już minęły. Inna rzecz, że czasem — po ocenie stanu auta — proponuję nieco droższy wariant. Nie dlatego, by kogoś naciągnąć, a dlatego, że wiem jaki będzie efekt. Niejedną osobę tak namówiłem. Początkowo bywa moment zawahania, ale gdy auto wyjeżdża ze studia, to klienci przyznają mi rację i odjeżdżają zadowoleni. A to cieszy najbardziej.

— W co trzeba zainwestować przede wszystkim, by ruszyć z tym biznesem na profesjonalnym poziomie?
— Najważniejszą inwestycją jest ta w samego siebie. Poszerzanie swych umiejętności, wiedzy. Bez tego cała reszta nie jest wiele warta. Można o niej myśleć dopiero później. Nie obejdzie się bez większego garażu lub innego miejsca, w którym można byłoby się swobodnie poruszać wokół auta. Niemałym kosztem jest sprzęt, który pozwoli oferować usługę nie tylko fachowo i bezpiecznie, ale także przyjemnie. Nie ma co oszczędzać i na chemii. Oszczędzanie na niej się... nie opłaca. Używamy więc produktów z górnej, sprawdzonej półki. Działamy dzięki temu i szybciej, i lepiej.

— Ile w tym fachu trzeba mieć w sobie z artysty, a ile z mechanika?
— Myślę, że po równo. Trzeba mieć zmysł artystyczny, bo żeby "dopieścić" auto należy umieć wcześniej wyobrazić sobie efekt końcowy. To często bardzo drobiazgowa robota, poświęca się dużo uwagi pozornie nieistotnym detalom. Trochę jak przy dziele sztuki. Z drugiej strony nie można mieć lewych rąk do mechaniki, by niczego nie uszkodzić przy demontażu lub wymianie danego elementu itd.

— Pracujesz w branży już kilka ładnych lat. Zdarzały się "wpadki"?
— Jak to w życiu, zdarzają się wszędzie i każdemu. Jesteśmy tylko ludźmi. Jeśli jednak coś takiego się przytrafia, a u nas jest to prawdziwa rzadkość, przed nikim tego nie ukrywamy. Trzeba po prostu okazać skruchę, przyznać się, odkupić lub naprawić szkodę. Klient musi być zadowolony nawet po takiej wpadce. Każda tego typu sytuacja musi bezwzględnie być rozwiązana na korzyść właściciela pojazdu. A przynajmniej ja tak uważam i tak też robię.

Obrazek w tresci

Liczą się detale. Jak przy dziele sztuki; fot. Auto Prestige Performance

— Jakie najbardziej wypasione auto do Ciebie trafiło?
— Trochę ich było. Wiele z nich trudno rozpatrywać wyłącznie pod kątem finansowym, bo trafiają się prawdziwe "klasyki", które — z racji swego wieku — są oczkiem w głowie danych klientów. Najdroższym autem był Mercedes, który praktycznie niewiele wcześniej wyjechał z salonu, warty ok. 700-800 tys. zł.

— Był stres?
— Tylko na samym początku. To w końcu wielka odpowiedzialność. Stres szybko jednak minął, bo jeśli wiesz co robisz, to strach zamienia się w entuzjazm. Pracować przy takim aucie to czysta przyjemność, przygoda. Choćby było nawet umazane błotem od dachu po progi.

— Jacy klienci są najtrudniejsi?

— Nie ma takich. Przyznam jednak, że często nie wiem co zrobić, gdy przyjeżdża klient i chce, by jego auto wyglądało... "nieco" lepiej. Trudno to rozszyfrować. Trzeba byłoby być chyba jasnowidzem, by domyślić się, czego konkretnie klient oczekuje. Wszystko da się jednak załatwić rozmową.

— Co było Twoim najdziwniejszym dotychczasowym zleceniem?
— Było ich trochę, bo nie ograniczamy się do aut. Nie dziwi mnie już więc, gdy na plac przyjeżdża wielka przyczepa z jachtem. Najbardziej zaskoczony byłem jednak czymś innym. Zadzwonił do mnie klient z pytaniem czy jestem w firmie. Chciał umówić się na zabezpieczenie kilku elementów folią ochronną. Po paru minutach przyjechał uśmiechnięty starszy pan... rowerkiem. Okazało się, że ów rower był odrestaurowanym zabytkiem, jeździły na nim całe pokolenia. Był nim tak zachwycony, że o historii pewnie opowiadałby najchętniej pół dnia...

— Oświetlenia LED nie chciał? Przypomniałbyś sobie dziecięce czasy.
— (śmiech) Nie, skończyło się na zabezpieczeniu najbardziej newralgicznych miejsc w tym dwukołowcu. Klient był zadowolony, odjechał jeszcze bardziej uśmiechnięty niż przyjechał. Zadanie zostało wykonane i — wbrew pozorom — dało mi dużo fajnego doświadczenia. Trzeba być gotowym na wszystko.

— Czyli gdybym przyjechał do Twojego studia kultowym "Maluchem", to odpicowałbyś go tak, by oglądały się za nim wszystkie dziewczyny?
— (śmiech) "Maluszka" teraz coraz trudniej już spotkać na polskich drogach, więc jeśli już takowy gdzieś się pojawia, to i tak przykuwa uwagę. Pewnie niekoniecznie uwagę kobiet, ale cóż... (śmiech). Na pewno postarałbym się jednak, by wyróżniał się wśród innych "Maluchów". Gdybyś pojechał takowym na jakiś zlot, to z pewnością robiłby wrażenie.


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5