Zęby "Rybaka" całe, rywal uduszony [WYWIAD]

2020-08-03 07:00:50(ost. akt: 2020-08-19 07:06:20)
Udany powrót do "klatki". I od razu w ogólnopolskiej telewizji!

Udany powrót do "klatki". I od razu w ogólnopolskiej telewizji!

Autor zdjęcia: 058sport.pl

SPORTY WALKI || Jeśli wracać po 6 latach, to w pięknym stylu! Mateusz Żukowski z Pisza odnotował udany powrót do zawodowego MMA. Popularny "Rybak", 31 lipca podczas gali Rocky Warriors Cartel w Mrągowie, "udusił" w klatce Bartłomieja Salwę (Klincz Kielce).
Dla piszanina powrót nad miejscowe jeziora był dość symboliczny. Kilka lat wstecz pracował na nich jako... rybacki strażnik (wcześniej został absolwentem Instytutu Rybactwa Śródlądowego im. Stanisława Sakowicza w Olsztynie). Stąd też jego przydomek. Klatka, w której toczyły się krwawe walki, została usytuowana na "deskach" słynnego amfiteatru nad jeziorem Czos. Żukowski mógł czuć się "jak w domu" także za sprawą potężnej brygady kibiców, która przyjechała specjalnie po to, by wesprzeć go dopingiem. Liczby "przywiezionych" decybeli nie powstydziłyby się III-ligowe kluby piłkarskie.

Testosteron unosił się w mrągowskim powietrzu na długo przed pierwszym gongiem. Stało się jasne, że to miasto przestaje być znane głównie z kabaretów czy country. Bo choć tym razem nikomu do śmiechu nie było, to w klatce był istny "Dziki Zachód".

Postawili na dźwignie
Pojedynek między Mateuszem Żukowskim a Bartłomiejem Salwą był zapowiadany jako starcie ekspertów od stójki. W tej płaszczyźnie zawodnicy utrzymali się jednak tylko kilka pierwszych chwil. "Rybak" rozpoczął dość spokojnie, cierpliwie znosząc grad ciosów, którym zasypywał go przeciwnik.

W końcu zdecydował się na kontrę i... nieszczęśliwie dał pochwycić swą głową Salwie. Gdy walka przeniosła się do parteru, Żukowski był w niemałych tarapatach. "Przykleił" się do rywala, by uniemożliwić mu uderzenia (m.in. łokciami) z góry. Sędzia ringowy był coraz bliżej, by — w razie konieczności — przerwać pojedynek.

Jak się jednak okazało, Żukowskiemu udało się uśpić czujność Salwy i — w ułamku chwili — sam pokusił się o duszenie trójkątne. Przetoczył się z rywalem, skorygował ułożenie bioder i... cierpliwie czekał. Zawodnik Klinczu Kielce nie zdecydował się "odklepać", choć był w opłakanej sytuacji. Ostatecznie "odpłynął" (3:41 pierwszej rundy) i to sędzia musiał oderwać "Rybaka" od przeciwnika. Trybuny oszalały, a piszanin wdrapał się na szczyt klatki, by podziękować im za wsparcie.

Obrazek w tresci

Mateusz Żukowski chwilę po "uduszeniu Bartłomieja Salwy, fot. 058sport.pl

— O walce dowiedziałeś się na 3 tygodnie przed wyjściem do klatki. Tak szczerze, był czas na jakiekolwiek sensowne przygotowania?
— To prawda, planowałem wrócić do walk nie wcześniej niż we wrześniu czy październiku. Jednak cały czas byłem w treningu, więc nie miałem zbyt wielu "zaległości". Trenowałem głównie sam. Na dodatkowe sparingi i zapasy,od których miałem dłuższą przerwę, jeździłem do Łomży (do Damiana Zorczykowskiego). Zaś na treningi bokserskie — do Piotra Luczka.

— Jaki był plan na walkę?
— Założenie było takie, by najpierw spróbować się w stójce. I ja, i Bartek, mamy w tej kwestii spore doświadczenie. Rywal okazał się solidnie przygotowany w tej płaszczyźnie...

— Przyznajmy wprost. Przeważał.
— Tak, to prawda. Zaczął agresywnie, chciał mnie złamać. Nie uległem jednak presji. Ruszyłem więc do przodu, by go docisnąć do siatki i tam go zmęczyć. Niestety zdołał chwycić mnie za głowę, zaczął dusić, ściągnął mnie do parteru...

— Pojawiła się myśl: "o cholera, kłopoty"?
— Może i gdzieś przez ułamek sekundy pojawiła się myśl, by "odklepać". Szybko ją jednak przegoniłem. Tak łatwo jeszcze nikomu nie udało się mnie złamać, tym razem nie mogło być inaczej. Pewność siebie wróciła mi błyskawicznie.

— Złapałeś rywala na duszenie trójkątne rękami. Ile było w tym przypadku, a ile chłodnej kalkulacji?
— Kolejne sekundy mijały, Bartek starał się mnie obić z góry, a ja zacząłem dostrzegać różne opcje na własne ataki. Trochę to trwało, bo nie chciałem niczego robić na siłę. Leżałem, broniłem się i czekałem na dobry moment. A gdy się pojawił, to po prostu zrobiłem swoje.

— Tak zorganizowanego i głośnego dopingu mogłyby Ci pozazdrościć III-ligowe kluby piłkarskie. Słyszałeś kibiców w klatce?
— Pewnie, że tak (śmiech). I nic dziwnego, bo doping prowadził Maciej Kierznowski, były piłkarz grający wcześniej m.in. w Białej Piskiej. Ich wsparcie dało mi dużo siły i motywacji. Nie było szans, by ich nie słyszeć. Te głosy niosły się pewnie daleko za amfiteatr.

— Rozmawiałeś już z włodarzami RWC? Będzie dalsza współpraca?
— Na ten moment nie wybiegam myślami tak daleko w przyszłość. Jestem świeżo po walce, cieszę się chwilą. Planuję wreszcie małe wakacje, odpoczynek z rodziną. No i... muszę się wreszcie dobrze najeść (śmiech). Ostatnio nie mogłem pozwolić sobie na zbyt wiele, by nie było problemów z limitem wagowym do walki. Tak, to są obecnie priorytety. A jak na dobre wrócę do trenowania, to zaczniemy kombinować przy kolejnych startach.

Obrazek w tresci

Z taką ekipą "Rybak" namiesza w niejednej klatce? fot. 058sport.pl

— Jakie priorytety sportowe na resztę roku?
— Przede wszystkim: poprawa. Chcę być bardziej "kompletnym" zawodnikiem. Szukam rozwiązań na to, by usprawnić swoje ciało. Mam też nadzieję, że uda mi się w Piszu stworzyć porządną salę do MMA. Dobrze by było mieć swój kąt, gdzie mógłbym szkolić dzieci i młodzież. Warto, by młodzi przestali rozglądać się za głupotami, a zaczęli uczyć się życia i ciężkiej pracy. Sala treningowa to świetnie do tego miejsce. Jeśli ktoś w okolicy myśli podobnie i chciałby wesprzeć ten projekt, to gorąco zapraszam do współpracy.

Rozmawiał Kamil Kierzkowski


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5