Powrót na murawę? Nadzieja wciąż się tli, a miłość do piłki nie słabnie [WYWIAD]

2020-05-23 08:05:39(ost. akt: 2020-05-23 09:00:22)
Aleksandra (1. z prawej w dolnym rzędzie) świętująca awans do Ekstraligi

Aleksandra (1. z prawej w dolnym rzędzie) świętująca awans do Ekstraligi

Autor zdjęcia: archiwum zawodniczki

ROZMOWA || — Robiłam to, co było moją pasją. Gdy mi to odebrano, została duża pustka — mówi Aleksandra Grajko z Pisza, jedna z niewielu piłkarek w regionie, które miały zaszczyt grać na poziomie Ekstraligi. Swój "sen o wielkim futbolu" rozpoczęła jako nastolatka, rzucając wszystko i jadąc na drugi koniec kraju. Jej marzenia pokrzyżowała kontuzja, przez którą grę swych koleżanek (m.in. w reprezentacji Polski czy Juventusie Turyn) może już oglądać jedynie z trybun.
— Choć sytuacja się zmienia, to piłka nożna to wciąż typowo "męski" sport. Tak szczerze: uchodziłaś za tzw. "chłopczycę"?
— W dalszym ciągu jest to dość "męski" sport. Czy byłam chłopczycą? Jeśli to określenie na dziewczyny, które grają w piłkę... to tak. Ten stereotyp jednak coraz bardziej zanika. Na treningi przychodzą nawet dziewczynki ubierające się na różowo, czyli jak — wedle innego stereotypu — "na dziewczynki przystało". Najważniejsze, że wyraźnie do góry poszedł sam poziom rozgrywek. Wystarczy obejrzeć czasem piłkę w kobiecym wydaniu, a wnioski nasuwają się same.

— Jak zaczęła się Twoja przygoda z futbolem? Kopanie piłki z kolegami pod blokiem?
— Grałam odkąd pamiętam. Myślę, że jeśli ktokolwiek pamięta mnie z tamtych czasów, to wie, że każdą wolną chwilę spędzałam na boisku. Oczywiście z chłopakami, koleżanki wolały inne zajęcia...

— Może ta miłość do futbolu wzięła się właśnie z miłości do któregoś z kolegów? W tym wieku trudno o lepszy sposób, by zawrócić w głowie "młodemu piłkarzowi".
— Nie, raczej nie (śmiech). Priorytetem było to, by strzelić kolegom jak najwięcej bramek, a nie to, by się w nich zakochiwać. W okolicznych klubach, z chłopakami, grałam zresztą do 15. roku życia. Zdarzały się śmieszne sytuacje, w których na murawie było kilkunastu facetów i... ja. Ci z rywali, którzy nie traktowali mnie poważnie, często byli niemiło zaskoczeni, że "dali ograć się dziewczynie". W tym samym czasie, wraz z innymi wyróżniającymi się piłkarkami z regionu, otrzymywałam cyklicznie (już od podstawówki) powołania do kadry wojewódzkiej.

— Jak zareagowała reszta rodziny na wieść, że ich "mała Ola" wzięła się ostro za futbol?
— Rodzina wspierała mnie od początku. Gdyby nie ona, to pewnie nie grałabym w piłkę. Najbliżsi wspierali mnie nie tylko wtedy, gdy trzeba było dowieźć mnie wiele kilometrów na mecz czy trening, ale i wtedy, gdy np. dopadała mnie jakaś kontuzja czy inne trudniejsze momenty. Wierzyli w mój sukces... I to czasem chyba nawet bardziej niż ja sama. Każdemu dziecku życzę takiego wsparcia.

— Czyli pochodzisz z futbolowej rodziny?
— Wszyscy w domu kochamy piłkę, bez wyjątku. Obiad i inne spotkania ustalamy pod godziny meczów w TV, także musi być coś na rzeczy (śmiech). W naszym klubie, Mazurze Pisz, prowadzimy zajęcia dla tzw. grupy oldbojów, w której trenuje m.in. moja mama i siostra. W grupie maluchów szkoli się natomiast córka mojej siostry. Zdarza się, że auto, którym jedziemy na trening, jest zapakowane sprzętem po same brzegi. Z naszej rodziny można byłoby stworzyć solidną, piłkarską reprezentację.

Obrazek w tresci

Największe sukcesy Aleksandra (1. z lewej w dolnym rzędzie) odnosiła w UKS SMS Łódź fot. archiwum zawodniczki

— Grałaś w wielu klubach. Który mogłabyś określić jako pierwszy "poważny"?
— Pierwszym tego typu damskim klubem była pierwszoligowa Sportowa Czwórka Radom. Do Radomia wyjechałam zaraz po gimnazjum, skończyłam tam liceum. Później postanowiłam zmienić klub i przeniosłam się do UKS SMS Łódź. Również I liga, ale z większymi aspiracjami do awansu, co właśnie było głównym bodźcem do przeprowadzki.

— Z tego co wiem, to Łódź wreszcie dopięła swego.
— Tak, awans udało się uzyskać w drugim sezonie po moim transferze. Niewiele zabrakło, a udałoby się juz rok wcześniej, ale — choć mieliśmy tyle samo punktów co ówczesny lider — dysponowaliśmy gorszym bilansem spotkań bezpośrednich.

— Jak wspominasz ten świat "większego" futbolu?
— W UKS SMS Łódź wszystko było już w pełni profesjonalne. Duży obiekt z kilkoma boiskami, siłownia, basen, sauna, sale gimnastyczne, w tym takie do treningu funkcjonalnego... Do tego stołówka i bursy. Wszystko w jednym miejscu, cały czas do naszej pełnej dyspozycji. Wrażenie robił i cały sztab szkoleniowy, poszerzony o np. trenera do przygotowania motorycznego, lekarza czy fizjoterapeutów ze świetnie wyposażonymi gabinetami. Pamiętam, że mieliśmy regularne testy sprawności fizycznej i monitoring wyników oraz stanu zdrowia. Miałyśmy wszystko, co tak naprawdę potrzeba zawodnikowi do rozwoju.

— Decyzja, by opuścić dom i ruszyć za karierą, była trudna?
— Podjęcie samej decyzji nie było trudne. Już w gimnazjum wiedziałam, że jeśli chcę kontynuować przygodę z piłką, to wyjazd jest koniecznością. Gdy grając w kadrze wojewódzkiej dostałam zaproszenie na testy w Radomiu, nie wahałam się ani chwili.

— Co było więc w tym wszystkim najtrudniejsze?

— Nauczenie się życia poza domem i trwanie w swych postanowieniach. To skok na głęboką wodę. Od momentu wyjazdu praktycznie we wszystkim trzeba liczyć na siebie. Nie ma rodzica, który obudzi do szkoły, zrobi śniadanie czy pranie, pomoże z pracą domową (takie kluby wymagają zazwyczaj dobrych wyników w nauce) lub pakowaniem rzeczy na cały dzień... Trzeba być maksymalnie samodzielnym i zorganizowanym. Bo przy dwóch jednostkach treningowych dziennie, łączonych w dodatku ze szkołą, czasu na zwykłe, proste czynności pozostaje bardzo niewiele. Jeśli jednak się wytrwa, nie zrezygnuje się z marzeń już na samym początku, to później jest łatwiej. Człowiek się wzmacnia, zwłaszcza psychicznie.

— Popełniłaś jakieś błędy w tamtym czasie?
— Błędy popełnia każdy. Wiele rzeczy mogłam zrobić lepiej, ale uważam, że to, co przeżyłam, rekompensuje mi wszystkie złe chwile i potknięcia. To był piękny czas, wiele boiskowych radości i smutków, wspaniałych ludzi i przygód, które z nimi przeżyłam...

— Pozostało choć trochę z ówczesnych przyjaźni?

— Pewnie. Nie tylko wśród dziewcząt, bo w naszej bursie mieszkali i chłopcy (część z nich wprowadzała się tam jeszcze w podstawówce, by opuścić ją dopiero pod koniec liceum). To miłe uczucie, gdy widzi się, jak część z nich debiutuje obecnie np. w Ekstraklasie.

— Twoją wizję pięknej kariery w piłce przerwała kontuzja...

— Niestety. W zasadzie to nawet dwie. Pierwsza miała miejsce w czasie, gdy grałam jeszcze w Radomiu. W ostatniej minucie wygranego meczu o awans do ścisłego finału mistrzostw Polski U19, miałam niefortunną konfrontację z jedną z przeciwniczek. To brzmiało jak wyrok. Zerwane więzadło krzyżowe, pęknięte łąkotki i masa mikrourazów... Pojawił się ogromny problem ze znalezieniem lekarza, który podjąłby się operacji. Nie dawano mi zbyt wiele szans na powrót do sportu. Bo poza operacją pozostaje jeszcze zazwyczaj uraz psychiczny. U mnie na szczęście nie. Po dwóch operacjach i 9 miesiącach ciężkiej rehabilitacji udało mi się wrócić na wcześniejszy poziom.

— Co z drugą kontuzją?
— Tej nabawiłam się w podobnej sytuacji, lecz grając już w Łodzi. Na szczęście było to "tylko" zerwane więzadło krzyżowe. Znów operacja, znów 9 miesięcy rehabilitacji. Po awansie przepracowałam cały okres przygotowawczy, rozegrałam wszystkie sparingi po 90 minut, zdążyłam zadebiutować w Ekstralidze. Czułam się zdrowa i gotowa do gry o wysoką stawkę, ale... Coraz częściej zaczął odzywać się ból. Żadna ze znanych wtedy metod nie skutkowała i musiałam w końcu zrezygnować z uprawiania sportu na takim poziomie. Ryzyko było zbyt duże. Nadzieja jednak wciąż się tli, większość życia przede mną.

— Nie zapytam "czy", a "jak bardzo" żałujesz tego "rozstania"?
— Bardzo. Po tym co przeszłam, po tylu latach wyrzeczeń, operacjach... Robiłam to, co było moją pasją. Gdy mi to odebrano, została duża pustka. Obecnie w jakimś stopniu wypełniam ją trenowaniem innych.

— Łatwiej szkoli się dziewczynki czy chłopców?
— Myślę, że dziewczynki. Przynajmniej te mniejsze, bo — również stereotypowo — są z natury trochę grzeczniejsze. Im jednak są starsze, tym robi się trudniej, nabierają "charakterków" (śmiech). Tych trenerów, którzy trenują z kobietami, cenię szczególnie. To naprawdę trudny orzech do zgryzienia.

Obrazek w tresci

fot. archiwum prywatne

— Poza murawą dałaś się poznać jako działaczka, np. w Mazurze Pisz. Faceci dają czasem w kość? To niby "ich świat". Mają opory, by o "poważnej piłce" debatować z kobietą?
— Nie, w przypadku Mazura z niczym takim się nie spotkałam. Współpracuję głównie z Łukaszem Barańskim, ale gramy do jednej bramki także i z innymi trenerami, zarządem oraz seniorami. Udało nam się już zrobić kilka fajnych rzeczy. Oby udało nam się jeszcze więcej, bo rozwój klubu i dzieci jest dla nas priorytetem.

— Jest coś, co — patrząc na swoje wcześniejsze doświadczenia — chciałabyś powiedzieć dziewczynom, które wahają się czy aby nie spróbować swych sił w futbolu?
— Sport, niezależnie od dyscypliny, uczy bardzo wiele i niesie ze sobą dużo pozytywnych rzeczy. Jeśli ktoś czuje, że akurat piłka nożna jest jego pasją, to nie może rezygnować z marzeń. W szczególności, jeśli jedynym "argumentem" przeciw jest opinia, że to "męski" sport. Piłka nożna kobiet stale się rozwija, pojawia się coraz więcej klubów. Polki coraz częściej grają z powodzeniem w mocnych, europejskich klubach.

— W Polsce kobieta jest w stanie utrzymać się z piłki?

— Pod tym względem to, w naszym przypadku, wciąż dość specyficzna sprawa. Zarobki często są znikome. Z drugiej strony — to właśnie tworzy piękno tego sportu. W kraju mamy setki kobiet grających w piłkę nie dla kasy czy sławy, a właśnie z pasji i miłości do futbolu. W tym sporcie jest coś niesamowitego, że potrafi przyciągać miliony facetów, kobiet i dzieci.

— Futbol potrafi być kobiecy?

— Kobiety potrafią być w nim wystarczająco kobiece, by śmiało stwierdzić, że tak. Jak najbardziej.

— Pójdźmy zatem w tę stronę. Wolisz szpilki czy korki?
— Zdecydowanie korki (śmiech), wygodniejsze.

— Kobiety często wariują na punkcie swoich nóg. Zdarzyło Ci się zrezygnować z założenia sukienki np. ze względu na siniaki?
— Wiesz... Z powodu piłki nożnej omijały mnie zazwyczaj wszystkie imprezy rodzinne, więc nigdy nie miałam takiego dylematu. Może to i dobrze (śmiech).

— Twój ulubiony film i ulubiony klub piłkarski?
— Z filmów najbardziej podobał mi się do tej pory Labirynt i Contratiempo. Co do klubu — oczywiście poza Mazurem — nie mam żadnego ukochanego. W polskiej lidze kibicuję Wiśle Kraków. A z zagranicznych... Lubię ofensywny futbol, więc najchętniej oglądam ligę angielską.

— Ze swoją "drugą połówką" wolałabyś obejrzeć fenomenalną komedię romantyczną czy ważny mecz swej ulubionej drużyny?
— Film zawsze można obejrzeć później. Mecze natomiast zawsze trzeba oglądać na żywo!

— Tak szczerze, zdarzało Ci się "kląć jak facet"?
— Od kiedy pracuję z dziećmi, to oczywiście staram się nie przeklinać. Staram się zawsze, by z ławki trenerskiej dawać przykład szacunku do sędziów i przeciwników. Jednak w czasach, gdy walczyłam na boisku... Cóż. Emocje czasem ponosiły, bywało różnie (śmiech).


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5