Choć oczy zakleja plastrem, to w przyszłość patrzy z optymizmem [WYWIAD]

2019-11-14 16:58:41(ost. akt: 2019-11-14 17:25:25)

Autor zdjęcia: archiwum rodzinne

ROZMOWA || — Ten sport uczy dystansu do samego siebie. Gdy komuś nie wyjdzie rzut, to często słyszy od kolegów: "No i co robisz ślepaku, patrz gdzie rzucasz!" — mówi 15-letni Marcin Czerwiński ze Snopek. Reprezentant Polski został niedawno w Australii najmłodszym w historii uczestnikiem mistrzostw świata w goalballu. Czyli dość specyficznej odmianie piłki ręcznej, bo dla... niewidomych. Choć praktycznie nie widzi, to w wielu dyscyplinach raz po raz wskakuje na najwyższy stopień podium.
— Pytanie kluczowe: mogę być bezpośredni? Nie chciałbym szukać przez całą rozmowę poprawnych politycznie słów.
— Pewnie, nie ma problemu. Mam zresztą problem jedynie ze wzrokiem. To nie koniec świata. Wszyscy moi znajomi, którzy niedowidzą lub są ślepi jak kret, mają do tego duży dystans. Zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić.

— Masz tak od urodzenia czy zacząłeś tracić wzrok później?
— Zaczęło się, gdy miałem 4 lata. Wcześniej widziałem normalnie, bez zastrzeżeń. Później pojawiła się delikatna wada, która z miesiąca na miesiąc przybierała na sile...

— To musiał być mocny cios.

— Czy ja wiem? Byłem zbyt mały, by rozumieć co się dzieje.

— Co dokładnie zaczęło dziać się z twoimi oczami?
— Z samymi oczami nic. Siatkówka, tęczówka, rogówka... wszystko do teraz jest w świetnym stanie. Zanikowi ulega jednak nerw wzrokowy. Lewe oko mam już obecnie nieczynne, wychwytuje tylko światło. W prawym jest nieco lepiej, choć stale się pogarsza. Na ostatnim badaniu otrzymałem grupę B1. Przed komisją ponownie stanę w 2020 roku, wówczas powinienem uzyskać już orzeczenie "dożywotnie".

— Powiedziałeś "powinienem". Czyli jest cień szansy na poprawę?
— Medycyna stale się rozwija, więc nigdy nie można mówić "nigdy". Obecnie nie ma na to żadnego lekarstwa, nerw sam z siebie też się nie odbuduje. Operować nie ma jak, bo tych połączeń w mózgu są miliardy. Jednak w Kalifornii oraz Australii pracują nad tym zagadnieniem i badania są ponoć bardzo zaawansowane. Słyszałem, że kilka osób zupełnie niewidomych - nie mających więc nic do stracenia w tym temacie - zgodziło się tam na wszczepienie stymulatorów wzroku. I choć wcześniej nie widziały kompletnie nic, to w efekcie zaczęły rozróżniać zarysy, kształty. Szansa jest, ale minimalna.

— Przed wywiadem na blisko kwadrans przewiązałem sobie oczy szalikiem, by choć trochę wejść w ten świat. Nie sądzę, bym sobie poradził.
— Poradziłbyś sobie. Nie miałbyś innego wyjścia. Po tylu latach nie jest to dla mnie zresztą aż tak kłopotliwe, nauczyłem się wielu rzeczy. Poruszam się normalnie.

— Trudno uwierzyć, że nie sprawia ci to kłopotu.
— Nie jest to kłopotliwe. A przynajmniej nie aż tak bardzo, jak mogłoby to się innym wydawać. Chodzę do szkoły, uprawiam różne sporty...

Obrazek w tresci

— Na twojej półce stoi mnóstwo statuetek i pucharów. Różne dyscypliny.
— Najlepiej idzie mi głównie w trzech. Najłatwiej jest z pływaniem, bo wystarczy, by nas skierowali do odpowiedniego toru. Trochę trudniej jest z bieganiem na nartach. Wówczas trzeba zgrać się odpowiednio z przewodnikiem. Potrzeba nieco czasu, by nabrać jego nawyków. Jest jeszcze goalball, którym interesuję się najbardziej.

— Czym jest goalball?
— Wymyślono go po II wojnie światowej. Lecz nie jako sport, lecz formę rehabilitacji dla weteranów, którzy na froncie stracili wzrok. Dyscypliną, która brana jest pod uwagę na arenie międzynarodowej, stał się ok. 30-40 lat temu. Goalball, w wielkim uproszczeniu, to pewna odmiana piłki ręcznej. Dla niewidomych. Drużyny są trzyosobowe, bramki mają po 9 metrów. Na boisku wszystkie linie są specjalnie wyklejone, wypukłe. Inaczej trudno byłoby się na nim odnaleźć.

— Różne są wady wzroku. Niektórzy mogą jednak coś widzieć.
— By wyrównać szanse, wszyscy gramy w specjalnych, zaciemnianych goglach. A do tego przed meczem każdemu z zawodników zakleja się oczy plastrem. Specyficzna jest też sama piłka. Ma w środku dzwonek, dzięki któremu możemy ją zlokalizować. Waży 1,25 kg, co potrafi zaboleć...

— Tzn?
— Gdy dostanie się taką piłką, zwłaszcza w starszych grupach wiekowych, potrafi ściąć z nóg. Ostatnio wróciłem z całą obdartą twarzą. Bywało jednak gorzej. Kiedyś, gdy rzuciłem się z rywalami do środka po piłkę, któryś się "odwinął" i trafił mnie kopniakiem w twarz. Cios odczułem, ale najważniejsze, że wszystkie zęby były na miejscu (śmiech).

— Twoja mama musi mieć nerwy ze stali. Wiele innych po czymś takim dawno dałoby pewnie szlaban na taką grę. Najwierniejsza z fanek?
— Tak, choć podczas meczów najbardziej słychać mojego tatę. Ma donośny głos. Jak krzyknie, bym rzucił gola, to niesie się po całym boisku. To bardzo motywuje, więc i tych bramek dużo zdobywam..

— Bazujecie na słuchu. Większość sportowych imprez odbywa się jednak przy głośnym dopingu kibiców...
— Nie w goalballu. Wraz z gwizdkiem rozpoczynającym grę sędzia krzyczy: "proszę o ciszę". Nikt na trybunach nie ma wówczas prawa się odezwać. Dopingować można dopiero w przerwach, np. gdy wpadnie gol. Podpowiedzi trenerów możemy słuchać także np. gdy piłka wyleci na aut.

— Co jest najważniejsze w tym sporcie? Zręczność, zmysł orientacji?
— Orientacja, dokładnie. Jest niezbędna. Wbrew pozorom goalball jest dość złożoną grą. Trzeba być cały czas skupionym. Przykładowo: rzucasz z półobrotu, rywal broni, przechodzisz z lewej strony na prawą, by rzucić będąc tyłem do bramki... A wszystko najlepiej tak, by nie wpaść na żadnego z rywali czy kolegów. Chwila rozkojarzenia i po zawodach.

— Mimo 15 lat masz już w tym temacie wiele doświadczenia. Jak zaczęła się twoja przygoda z goalballem?
— Gdy w drugiej klasie pogorszył mi się wzrok, to już w trzeciej (9 lat - przyp. K.K.) trafiłem do szkoły dla słabowidzących i niewidomych w Laskach. Była tam już taka sekcja. Zacząłem więc ćwiczyć. Początkowo dla rozrywki i zabawy, by się nie nudzić. Później wkręciłem się na dobre. Zwłaszcza, że pojawiły się pierwsze sukcesy.

— No właśnie. Wspomniana półka z trofeami. Co tam znajdę?
— Puchary m.in. za zdobycie tytułów mistrzów Polski (U16, U19 i U21) stoją w szkolnej gablocie. A u mnie... W 2014 roku otrzymałem na juniorskich mistrzostwach Polski dwie statuetki: dla najwszechstronniejszego zawodnika i króla strzelców. W 2017 puchar dla najlepszego obrońcy. W 2018 znów uznano mnie za najwszechstronniejszego, w tym roku znów za najlepszego obrońcę... Na pewną stoją tam też trofea z innych dyscyplin, jak np. złoto mistrzostw Polski w pływaniu (U16).

Obrazek w tresci

— W jaki sposób trafiłeś do kadry narodowej?
— Trenerzy Piotr Szymala i Robert Prażmo, odpowiedzialni za kadrę, jeżdżą po różnych mistrzostwach i wypatrują tych, którzy mają predyspozycje do stania się dobrymi zawodnikami. Właśnie tak trafili na mnie, a także na dwóch moich starszych kolegów ze szkoły - Pawła Nowickiego i Dawida Nowakowskiego.

— Z nimi, a także pozostałymi kadrowiczami, utrzymujesz kontakt poza szkołą i boiskiem?
— Pewnie, że tak. Dobre relacje w drużynie to zresztą podstawa. W kadrze nie może być tak, że ktoś kogoś nie trawi, bo przekłada się to od razu na grę. Na boisku wszyscy musimy grać do jednej bramki. Tylko razem możemy wygrać. I razem musimy się trzymać także wtedy, gdy przegrywamy.

— Co za patent mają w Laskach, że przygotowują tak świetnych zawodników?
— Trudno powiedzieć. Ale faktycznie trenerzy muszą znać się na rzeczy, bo warunków do gry - niestety - nie mamy zbyt dobrych. Brak nawet sali z prawdziwego zdarzenia, na której moglibyśmy trenować.

— Z małej mazurskiej wsi trafiłeś niedawno do... Australii.
— Tak, graliśmy na mistrzostwach świata U19. Jako 15-latek zostałem najmłodszym zawodnikiem w historii mistrzostw. I chyba trudno będzie komukolwiek to pobić, bo młodszych już nie dopuszcza się do gry z 19-latkami ze względów bezpieczeństwa.

— Podczas przygotowań do mistrzostw wystartowaliście w Chorzowie na międzynarodowym turnieju z... seniorami. Jak nastolatkom szło z dorosłymi?
— To była świetna impreza, kilkanaście drużyn. Włosi, Algierczycy, Czesi, a nawet reprezentacja Kataru. Była i polska kadra narodowa seniorów. Ten mecz był najśmieszniejszy. Panowie zarzekali się, że "po znajomości dostaniemy jeszcze bardziej". No i wygrali. Tyle, że przy każdym ich trafieniu wznosiliśmy ręce ku górze i krzyczeliśmy "Polska!" (śmiech).

— Co udało się wywalczyć po tak mocnym treningu ze "starymi wyjadaczami"?
— W Australii zajęliśmy 4. miejsce na 8 zespołów, choć miało być ich dużo więcej. Zlokalizowanie mistrzostw w tak odległym miejscu z jednej strony było świetne, a z drugiej - wiele drużyn nie mogło się pojawić ze względu na koszty podróży. Wygrała Tajlandia, z którą początkowo wygrywaliśmy aż 4:0. Później jednak coś się w nas "zacięło". We znaki dał się też ich główny snajper. Nie dość, że bardzo silny, to i celny. Przegraliśmy również z Brazylią, choć m.in. za sprawą arbitra. Nie zauważył, że nasz trener prosi o przerwę. Gdy ta sytuacja się przedłużała, trener wreszcie krzyknął do niego, by zwrócić uwagę, że "chcemy czas". Ten uznał to za przeszkadzanie w grze, podyktował rzut karny. Rywale go wykorzystali, a duch naszej drużyny podupadł.

— Może facet też miał zaklejone oczy?
— Możliwe (śmiech). Trzecią drużyną, z którą przegraliśmy, była Szwecja. W eliminacjach wygraliśmy z nią 12:8. W Australii przegraliśmy 12:11, choć - jak się później okazało - powinna być dogrywka, bo jedną z piłek "wyjęli" minimalnie zza linii.

— Zwiedziłeś kawał świata, nie tylko z kadrą. W jaki sposób poznawać różne miejsca mając ograniczony wzrok?
— Normalnie. Oczywiście nie spacerujemy sami, a z przewodnikiem. Bez wzroku można jednak mnóstwo rzeczy poczuć, usłyszeć, dotknąć...

— Mocno wyostrzyły ci się pozostałe zmysły?
— To nie tak, że osoba niewidoma ma lepszy np. zmysł słuchu od widzącego. Po prostu mamy te zmysły bardziej opanowane. Pracujemy nimi cały czas, więc to normalne. Przeciętna osoba, która nie ma problemu ze wzrokiem, nie musi wysłuchiwać na ulicy czy gdzieś z boku nadjeżdża samochód. My to robimy po pewnym czasie automatycznie. To dużo ułatwia.

— Swoje plany na przyszłość wiążesz z goalballem?
— Tak, lecz bez przesady. Teraz gram i sprawia mi to mnóstwo frajdy. Z wiekiem na pewno będę kontynuował tę przygodę i zrobię wszystko, by rozwinąć się możliwie najbardziej. O grze zarobkowej jednak nie ma mowy. W międzyczasie szkolę się na fizjoterapeutę, jestem w 1. klasie. Bardzo mnie fascynuje ta dziedzina, a większa sprawność i czucie w dłoniach sprawiają, że może być to naprawdę świetne wyjście w mojej sytuacji. Dużo inspiracji dała mi w tym temacie pani Kasia Kulas z Angitii w Piszu. Początkowo zapewniała mi "jedynie" profesjonalne zaplecze rehabilitacyjne. Później sprawiła dodatkowo, że zdecydowałem się na to, by również spróbować swoich sił w tym fachu.

— Wiesz... Muszę ci się do czegoś przyznać
— Tzn?

— Jadąc do ciebie spodziewałem się smutnego, zamkniętego w swoim świecie chłopaka. Mimo problemu ze wzrokiem okazałeś się pełnym życia, otwartym i pełnym pozytywnej energii gościem.
— Do wielu rzeczy podchodzę z przymrużeniem oka (śmiech). Tak najlepiej. Bo rozłożyć bezradnie ręce potrafiłby każdy. Użalanie się do niczego nie prowadzi. Koniec widzenia to nie koniec świata. Gdyby jakaś młoda dziewczyna czy chłopak znaleźli się w podobnej sytuacji, to szczerze polecam goalball. Uczy dystansu do samego siebie. Wpadnij na mecz, sam się przekonasz. Gdy komuś nie wyjdzie rzut, to często słyszy od kolegów "no i co robisz ślepaku, patrz gdzie rzucasz!". Oczywiście wszystko w żartach. Policzki czasem bolą od piłki, a czasem od śmiechu.


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5