Jak chłopak z Białej Piskiej spełnił swoje marzenia

2018-11-28 08:54:00(ost. akt: 2018-11-28 12:08:03)
Zdzisław Śliwka kocha konie

Zdzisław Śliwka kocha konie

Autor zdjęcia: Beata Smaka

Zdzisław Śliwka, akrobata i kowal z duszą artysty, występował w latach 70. z najsłynniejszym cyrkiem świata. — Życie jest piękne. Los był dla mnie bardzo łaskawy. Spełniłem swoje największe marzenia — mówi mieszkaniec Pisza.
Miał 11 lat, gdy pierwszy raz poszedł do cyrku. Był tak zafascynowany tym światem, że postanowił zostać akrobatą. W tajemnicy przed rodziną zaczął ciężko trenować.
— Musiałem cały czas pracować nad swoją sylwetką. Niestety, ojcu to się nie podobało. Ćwiczyłem w spartańskich warunkach. Dziś młodzi ludzie mają na siłowni wszystko. Sprzęt, oświetlenie, ogrzewanie. Nie mogłem liczyć na takie luksusy. O sztangach mogłem jedynie pomarzyć, dlatego napełniałem puszki betonem. Ćwiczyłem, odśnieżając swoje podwórko w Białej Piskiej. W wojsku też dużo czasu poświęcałem treningom. Po powrocie z poligonu, gdy wszyscy już spali, biegałem, robiłem stójki i podciągałem się na lufie od czołgu. Przez cały czas towarzyszyły mi marzenia o występach w cyrku — opowiada Zdzisław Śliwka, który pochodzi z Kumelska koło Lachowa na Podlasiu, a wychował się w Białej Piskiej.

W latach 70. pan Zdzisław wyjechał do Gdyni, gdzie w stoczni uczył się zawodu kowala. — W głowie ciągle siedział mi ten cyrk, ale nie miałem wyjścia. Zapisałem się do Wojskowego Klubu Sportowego Flota. Tam zająłem się kulturystyką. W dzień pracowałem w stoczni, a popołudniami trenowałem pod okiem Mieczysława Nowaka, mistrza olimpijskiego w podnoszeniu ciężarów — wspomina.

Udało się! Pan Zdzisław dostał się do prestiżowego Państwowego Studium Cyrkowego w Julinku. Przez 32 lata działalności Julinek wykształcił 312 absolwentów, w tym wiele gwiazd areny cyrkowej i estrady podziwianych w Polsce i za granicami. — W Julinku było dobrze i bardzo źle. Były kontuzje, nieudane próby. Mimo wszystko byliśmy bardzo zgraną paczką. Rozumieliśmy się bez słów, bo kochaliśmy cyrk — przyznaje.

Obrazek w tresci

Pan Zdzisław otrzymał angaż w cyrku Kometa. Popisowym numerem grupy, do której należał, była sześcioosobowa piramida. — Pierwszy raz wykonaliśmy tzw. „6” w Gorzowie Wielkopolskim 22 lipca 1975 roku. Publiczność wówczas oszalała. Ludzie tak bili nam brawo, że wychodziliśmy na bis aż dziewięć razy!
W 1977 roku cyrk pojechał do Monte Carlo. — Wysłano nas na Międzynarodowy Festiwal Sztuki Cyrkowej, na którym występowali najlepsi artyści cyrkowi z całego świata. Jego pomysłodawcą był książę Rainer III Grimaldi. Na festiwalu zobaczyłem jego małżonkę Grace Kelly. Była przepiękna, przecudna i niezwykle pogodna. Pamiętam, że cały czas szczypałem się, by sprawdzić, czy to dzieje się naprawdę. Czy to nie sen. Co tu robi chłopak z Białej Piskiej? To było coś niewiarygodnego. Trafiliśmy tam z szarego, siermiężnego wówczas kraju. Nie znaliśmy angielskiego ani francuskiego. Pojechaliśmy tam z torbami, w których mieliśmy spakowany m.in. paprykarz szczeciński. I nagle trafiliśmy do innego świata — wesołego, kolorowego i tętniącego życiem — wspomina.

Obrazek w tresci

W Monte Carlo grupa pana Zdzisława zdobyła Srebrnego Klauna. Ta prestiżowa nagroda otworzyła akrobacie drzwi do wielkiej kariery. Polska Grupa Estradowa podpisała w 1977 roku kontrakt z Amerykanami. I od tamtej pory chłopak z Białej Piskiej, który przez całe życie gonił za marzeniami, trafił do najsłynniejszego cyrku świata — Ringling Bros. and Barnum & Bailey. — Występowałem z nim dwa lata i cztery miesiące. Zwiedziłem wszystkie stany w USA. Za każdym razem na widowni zasiadało kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Te brawa, owacje na stojąco były dla mnie jak narkotyk. Potrzebowałem tego i nadal potrzebuję — przyznaje.

Obrazek w tresci

Pan Zdzisław stał się wielką gwiazdą areny cyrkowej. Poznał wielu ludzi. Kobiety za nim szalały. Podziwiały jego umiejętności i wyrzeźbione ciało. Pan Zdzisław przeżył wiele burzliwych romansów. Jego prawdziwą miłością była jednak Eveline Jackson: — Poznałem ją w Madison Square Garden, siedziała na widowni tej jednej z największych sal widowiskowych na świecie. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Gdy tylko ją zobaczyłem, powiedziałem jej, że ją kocham. Ona zaprosiła mnie do siebie i pokazała mi stos plakatów cyrkowych z Polski. Stwierdziła, że z jakiegoś powodu je kolekcjonowała. To było coś niesamowitego. Ożeniłam się z nią w Chicago. Ale nasze małżeństwo rozleciało się z hukiem.

Po kilku latach pan Zdzisław postanowił opuścić cyrk. Na jego decyzję wpłynęło między innymi nieudane małżeństwo z Eveline. Zaczął pracować jako kowal w Nowym Jorku. Tu należy podkreślić, że jako kowal z artystycznym zacięciem. Jego robotę do dziś można podziwiać w charakterystycznych miejscach w Nowym Jorku. — Czuję się częścią tego 8-milionowego miasta. Wykonałem m.in. balkony w siedzibie ONZ oraz bramę przy Park Avenue 966 — wspomina.

Obrazek w tresci

Po 40 latach pan Zdzisław wrócił do Polski. Obecnie w mieszka w Piszu, gdzie ma przepiękną posiadłość. Nazwał ją „Józantynka”. Jest to nawiązanie do imion jego dziadków — Józefa i Antoniego. Gości wita napis „Orał, siał, zbierał i dziękował Bogu.” Każdemu, kto przekracza próg jego domu, śpiewa, że życie jest piękne.
— Los był dla mnie łaskawy. Spełniłem moje największe marzenie. Występowałem w największym cyrku świata. Moja grupa miała najlepszy program. Nikt oprócz nas nie robił sześcioosobowej piramidy. Nie można było już więcej osiągnąć. Z kolei w Piszu stworzyłem swoją oazę spokoju. Mam tu m.in. ukochane konie, kuźnię — bo muszę kuć — i piękne widoki. Nigdzie się stąd nie ruszę. Ja tu wszystko kocham — śmieje się. „Józantynkę” odwiedzają szkolne wycieczki. Dzieci uwielbiają słuchać opowieści pana Zdzisława i ze zdumieniem oglądają zdjęcia, przedstawiające jego występy w cyrku. On sam angażuje się społecznie i charytatywnie. — Życie na emeryturze zaczęło się dla mnie od nowa. Jestem pełen energii. Chce mi się żyć. To wszystko zawdzięczam cyrkowi. Gdyby nie ten świat, nie uwierzyłbym, że wszystko jest możliwe. A najcenniejszą nagrodą za te wszystkie lata ciężkiej pracy jest krzyż na pobliskim kościele. Zrobiłem go jeszcze podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych i ozłociłem 24-karatowym złotem — dodaje.

Beata Smaka

Obrazek w tresci

Czytaj e-wydanie

Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć:

Podziel się informacją:



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5