Posłali rywali na deski! [ROZMOWA]

2018-10-08 07:29:17(ost. akt: 2018-10-08 07:36:26)

Autor zdjęcia: Kamil Kierzkowski

SPORTY WALKI/// Mateusz "Rybak" Żukowski i Kamil Poreda wrócili z tarczą! 29 września, podczas gali Gołdap Fight Night V, obaj piscy wojownicy zakończyli swe pojedynki już w pierwszej rundzie. Rywalom zostawili siniaki i ból w szczękach.
Obu zawodnikom Angitia Sport Team towarzyszyliśmy w Gołdapi (materiał filmowy dostępny na facebookowym profilu Gazety Piskiej). Nim opadły emocje, zameldowaliśmy się z pytaniami także w ich szatni.

— Blisko tydzień przed galą otrzymałeś informację, że zmienia ci się rywal. Nie wybiło cię to trochę z rytmu przygotowań?
Mateusz Żukowski: Fakt, miałem walczyć początkowo z Sebastianem Kuźniakiem. Podobno nie czuł się na siłach, bo ostatnio walczył też gdzieś indziej. Czy faktycznie nie był w stanie powalczyć w Gołdapi? Nie mi to oceniać. Jeśli będzie kiedyś chciał sprawdzić się w ringu, to jestem do dyspozycji. Wiem jednak od dawna, że jedyną pewną rzeczą w życiu są zmiany. Rytmu przygotowań mi to więc nie zakłóciło. Cały czas pracowałem według planu, który przewidział dla mnie mój trener Andriej Molchanov. Przede wszystkim analiza i myślenie w ringu. Żadnej pracy utartymi schematami, bo to się nie sprawdza.

— Twoim rywalem okazał się ostatecznie Michał Putra (Mad Dogs Olecko). Co o nim wiedziałeś?
— Szczerze? Nie przykładałem do tego aż takiej wagi. Moim celem było narzucenie własnego tempa. Tak by to on musiał się dostosowywać, a nie na odwrót.

— Poza miejscowymi, Michał miał najlepsze wsparcie kibiców. FC Olecko i Wigry Suwałki słyszano pewnie wiele kilometrów dalej. Ich doping zrobił na tobie wrażenie?
— Pewnie. A jestem też przekonany, że dało to Michałowi potężnego, motywującego kopa. Miło się walczy przy takim dopingu. Miałem tak np. w zeszłym roku w Suwałkach, gdzie walczyłem z Litwinem - słynnym Karolisem Liukaitisem. Bardzo mile wspominam owe wsparcie, choć samą walkę wówczas przegrałem.

— Gdy wychodziłeś do ringu, ekipa od nagłośnienia zrobiła ci niezbyt miły prezent. Publiczności pokazałeś się przy utworze... W zasadzie sam nie wiem co to było, ale pachniało obciachem.
— (śmiech) Sam chciałbym wiedzieć kto wpadł na taki pomysł. Najgorsze, że to już nie pierwszy raz zdarza mi się sytuacja, w której - zamiast zamówionej piosenki, która nastroiłaby mnie do walki - puszczona zostaje jakaś kocia muzyka.

Obrazek w tresci

— Bardziej cię to wkurzyło czy rozśmieszyło?
— Jedno i drugie jednocześnie. Za którymś razem DJ dostanie chyba "strzała na wątrobę", bo tak nie może być (śmiech)!

— Jak oceniasz pierwsze sekundy pojedynku? Michał cię czymś zaskoczył?
— Mam to do siebie, że jeżeli padam, to na początku walki. Później już trudno mnie zatrzymać. Rywal o tym najwyraźniej wiedział, więc spróbował - idąc schematem - rzucić się na mnie od pierwszego gongu. Poszedł na ostre wymiany. Ucieszyłem się, bo lubię takie "bójki". Walcząc na pięści w półdystansie czuję się bardzo pewnie.

— Nie musiałeś długo czekać. Co pomyślałeś, gdy padł na deski po raz pierwszy?
— Na pewno to, że bardzo szybko się podniósł, za co należy mu się szacunek. Czułem już jednak, że to początek jego końca.

— Przed końcem walki sędzia liczył go jeszcze 2 razy, choć przy ostatnim z nich nie padł na deski, więc można nieco "pogdybać". Myślisz, że arbiter powinien dać wam jeszcze powalczyć?
— Walka kończy się po trzech liczeniach w jednej rundzie dlatego, by chronić zdrowie zawodników. Osobiście czuję duży niedosyt, bo powalczyłbym dłużej. Wszystko jednak wskazywało na to, że ciężki nokaut wisi w powietrzu. Sędzia dobrze odczytał sytuację w ringu.

— Schodząc z ringu wspomniałeś, że doskwiera ci kolano. Coś poważnego?
— E tam, błahostka (śmiech). Trochę boli, bo trafiłem nim solidnie rywalowi w czoło. Skończy się na małym siniaku. Jak mawiają: "do wesela się zagoi".

— Chwilę wcześniej w ringu pojawił się twój podopieczny - Kamil Poreda. Jak oceniasz jego występ?
— Walczył z gospodarzem, który też miał potężny doping. Kamil nie dał się jednak złamać i w wymianie szybko "posadził" swojego rywala na deski lewym sierpowym. Chłopak nie trenuje aż od tak dawna, ale widać, że ma do tego smykałkę. Jeśli tylko będzie dalej solidnie pracował, to jeszcze wielu rywali padnie po jego ciosach.

— Kiedy spodziewać się twoich kolejnych walk?
— Teraz nieco zmniejszam obroty, chcę się nieco zregenerować. Do końca roku jednak powinienem stoczyć jedną lub dwie walki. Jestem już po wstępnych rozmowach, jednak mówić o konkretach będę mógł dopiero wtedy, gdy wszystko zostanie oficjalnie potwierdzone.

— Przy takich sukcesach do waszego klubu zgłoszą się pewnie kolejni zawodnicy. Obecnie trenujecie w Piskim Domu Kultury. Znajdzie się dla nich miejsce?
— Od dawna twierdzę, że "kto ma przyjść to przyjdzie". To niełatwy sport. Trzeba wylewać na treningach litry potu, a przy tym cały czas myśleć. Nie każdemu to odpowiada. Ostatnio faktycznie trenujemy w PDK. Jeśli zajdzie potrzeba i przestaniemy się mieścić, to będziemy wtedy kombinować. Zapraszam wszystkich, którzy chcą spróbować swych sił. To nie tylko domena młodych, nie brak i osób mających i 40 lat. Walkę o zdrowie, dobre samopoczucie i większą pewność siebie można zacząć praktycznie w każdym wieku.

Obrazek w tresci

— Przejdźmy do Kamila. Tak szczerze, jak duży czułeś stres jadąc do Gołdapi?
Kamil Poreda: Niemały, choć próbowałem go opanować i w żaden sposób nie pokazać tego po sobie. Nie mam jeszcze zbyt wielu walk na koncie, trenuję od roku, mam 20 lat. Wiem jednak, że z każdą kolejną będzie coraz łatwiej opanować nerwy. Gdy wychodzi się do ringu, gdzie zaraz pojawi się rywal, a wszystkiemu przyglądają się setki kibiców i kamery... Nie jest łatwo zachować spokój.

— Rywal (Adrian Misiewicz) był wyższy, miał większy zasięg ramion. Szykowaliście na niego jakiś plan czy raczej "na żywioł"?
— Mieliśmy jakieś przemyślenia, na treningach ćwiczyliśmy różne warianty. Wiedziałem jednak, że ring i tak wszystko zweryfikuje po swojemu.

— Zdołał cię czymś zaskoczyć?
— Na pewno fajną pracą nóg. Udowodnił to już w pierwszej akcji, gdy próbował sił z front kickiem. Walka na dystans była tym, co pewnie byłoby dla niego najkorzystniejsze.

— Bardzo szybko udało ci się jednak skrócić ten dystans. Poszliście na ostre wymiany i... po kilkunastu sekundach padł na deski. Wiedziałeś już wtedy, że "jest twój"?
— Podnosił się dość ciężko. Z narożnika usłyszałem, że przyszedł czas, by kończyć walkę. Gdy sędzia wznowił pojedynek ruszyłem mocno do ataku...

— ... a narożnik przeciwnika już po kilku twoich ciosach rzucił ręcznik.

— Tak, choć początkowo nawet go nie widziałem. Przeciwnik wyglądał, jakby chciał walczyć dalej, za co należy mu się szacunek. W tamtym momencie nie miało to już jednak sensu. Jego trener podjął słuszną decyzję, zaoszczędził Adrianowi dużo zdrowia.

Rozmawiał Kamil Kierzkowski

Obrazek w tresci

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5