Quo vadis, Mazurze? Upadek klubu to nie tylko czcze gadanie

2018-07-28 09:09:59(ost. akt: 2018-07-28 09:28:20)

Autor zdjęcia: Kamil Kierzkowski

ROZMOWA///— Jeśli nie znajdą się chętni do pracy w zarządzie, to sam na pewno nie będę ciągnął tego wózka — mówi Rafał Timoszuk. Z wiceprezesem Mazura Pisz rozmawiamy m.in. o głębokim kryzysie i chaosie, z którymi boryka się "Duma Mazur". Pewne jest jedno: niełatwo będzie rozgonić czarne chmury wiszące nad piskim klubem.
— Jest jakieś jedno słowo, którym można byłoby określić sytuację w Mazurze?
— Zamieszanie? Niestabilność? Choć czasem wydaje mi się, że można byłoby pójść i nieco dalej. Nie chciałbym jednak nikogo obwiniać personalnie. Na dość kiepską kondycję, w której obecnie znajduje się klub, złożyło się wiele, wiele czynników.

— W styczniu objąłeś funkcję wiceprezesa. Jakie główne problemy zdążyłeś wynotować?
— Podstawowym, głównym problemem jest brak ludzi do pracy. Wydaje się, że nie ma komu działać. Jakby nikomu na tym po prostu nie zależało. Na początku roku pojawiło się światełko w tunelu. Wszystko miało iść ku lepszemu, choć sytuacja, jaką zastaliśmy wówczas w klubie, była gorzej niż kiepska.

— Nieoficjalnie mówi się, że trudno w regionie o bardziej podzielone środowisko klubowe niż Mazur. Prawda czy fałsz?
— Czy najbardziej podzielone? Nie wiem. Ale na pewno bardzo. Pierwsza rzecz, która rzuciła mi się w oczy, gdy przyjechałem 2,5 roku temu do Pisza, to... brak klarowności. Chciałem założyć akademię piłkarską, bo to coś, z czym miałem do czynienia już wcześniej. Od razu poszedłem więc do Miejsko-Gminnego Ośrodka Sportu i Rekreacji, by zapytać jak wygląda kwestia wykorzystania piskich obiektów sportowych: na jakich warunkach, z kim o tym najlepiej rozmawiać itd. Gdzie jak gdzie, ale tam — zdawało mi się — powinni wiedzieć jak to wygląda w Piszu. Usłyszałem jednak, że... nie wiedzą, bo oni się takimi rzeczami w ogóle nie zajmują i w żaden sposób nie są w stanie mi pomóc. I tyle.

— Powinni być lepiej zorientowani?
— Zdecydowanie. Pracowałem w przeszłości w kilku innych miastach. Za każdym razem widoczna była współpraca między ośrodkami sportowymi, miejscowymi klubami, lokalnymi działaczami, wreszcie samymi sportowcami. Tutaj, już na dzień dobry, zobaczyłem głębokie antagonizmy. Jakby każdy działał, ale na swoją rękę.

— Tak samo jest w Mazurze? W sensie: grać chce wielu, ale każdy do innej bramki?
— Z perspektywy ostatnich miesięcy, a właściwie i lat, mogę określić to chyba nawet dobitniej. Jest mało ludzi do pracy, a każdy i tak chciałby grać do swojej bramki. Sytuacja jest bardzo pokręcona.

— 4 lipca mieliście kolejne klubowe zebranie. Udało się ją nieco wyprostować?
— Były już trzy zebrania, kolejne będzie w środę (25 lipca). Myślę, że już takie ostateczne. A 4 lipca... Cóż. Przyszło paru chłopaków z pierwszego zespołu. Jeśli dobrze pamiętam, to było ich siedmiu. Pojawił się i burmistrz...

— ...czyli władzom, wbrew pogłoskom, zależy na klubie?
— Burmistrz się pojawił, przesłaliśmy mu oficjalne zaproszenie oraz dzwoniliśmy osobiście, by zapytać się czy będzie. Przyszedł. Na zebraniu powiedział jednak od razu, że klub otrzymał 32 tys.zł i na więcej nie ma co liczyć, bo piłka nożna — tu zacytuję — "nie wie czy jest w Piszu potrzebna".

— A więc jednak plotki się potwierdziły.
— Tak. Jeśli jest jakieś jeszcze dodatkowe wsparcie, to jako wiceprezes nic o nim nie wiem. Nie było to jednak dla mnie zaskoczeniem. Rozmawialiśmy z burmistrzem już wcześniej. Dał mi wyraźnie do zrozumienia, że na więcej nie mam co liczyć.

— Powiedziałeś: "nie mam". W sensie "klub" czy ty jako "człowiek z zewnątrz"?
— Nie, nie wydaje mi się, by tu chodziło o kwestie personalne. Choć pewnie łatwiej było mu powiedzieć coś takiego mnie, bo nie jestem wplątany tu w żadne układy, nie mam jakichś "ponadprogramowych" znajomości. Już z poprzednim zarządem współpraca na tej płaszczyźnie nie układała się dobrze. Klamka zapadła pewnie wtedy, gdy Mazur odnotował parę walkowerów, nie potrafił się zebrać, by pojechać na mecz.

— Może właśnie tu jest to równanie: nie ma komu grać = nie ma kasy?
— Tak mi się wydaje. Nie chcę naturalnie jednak obarczać całkowitą winą burmistrza. Zawiniliśmy wszyscy: i piłkarze, i działacze, i miejscowe władze. Nie ma współpracy. Prawdę mówiąc to nawet burmistrza rozumiem. Na jego miejscu pewnie postąpiłbym tak samo. Bardzo dużo w tym wszystkim chaosu. Pierwszy raz spotykam się z taką sytuacją, a widziałem sposoby działania wielu klubów. I to od środka.

— Czemu w 20-tysięcznym Piszu jest problem ze składem, a mające ok. 300 mieszkańców Wilkowo bez większego problemu wystawia seniorów, którzy od lat utrzymują się w okręgówce?
— Już chyba z pół roku siedzę i się nad tym zastanawiam. A w zasadzie szukam innej odpowiedzi niż ta, która nasuwa się sama. Bo odpowiedź wydaje się prosta. Chodzi o mentalność ludzi. Czasem mam wrażenie, że tu nawet ekspedientkom w sklepie trudniej przychodzi mówienie "dzień dobry". Częściej się ich szuka albo czeka, aż skończą rozmawiać przez telefon. Być może nie jestem obiektywny, ale — z drugiej strony — na ten fakt zwróciło już uwagę kilku ludzi. To nie tylko moja opinia.

— To z czym sam się zderzyłem to fakt, że niektórzy — owszem — chcą wypowiadać się na temat Mazura, ale niewielu oficjalnie. Mało kto byłby gotów zrobić to pod własnym nazwiskiem.
— Tak. Myślę, że jest w tym dużo prawdy. To bolesne, ale niestety prawdziwe.

— W jednej z takiej wypowiedzi usłyszałem, że po spadku seniorzy pójdą w rozsypkę. Prawda czy fałsz?
— Z moich informacji wynika, że obecnie (stan na 20 lipca — przyp. K.K.) gotowość do gry zgłosiło 5 dotychczasowych seniorów. Inni stwierdzili, że nie będą grali. A u innych jest jeszcze... ciekawiej. Mamy sygnały, że będą grali, ale w innych klubach.

— Co z funkcją trenera?
— Nie chcę wybiegać tak "daleko". O wszystkim zadecyduje zebranie z 25 lipca. Jeśli się znajdą chętni do pracy w zarządzie, do ciągnięcia wspólnie tego wózka, to zostajemy. Jeśli nie — to sam nie będę go na pewno ciągnął.

— Gdzie w tym wszystkim, choćby najskromniejszy, okres przygotowawczy? Inni już trenują.
— Bądźmy poważni. Można powiedzieć, że z tego już zrezygnowaliśmy. Zaraz zaczyna się liga. A wciąż nie ma drużyny. Na początku tego sezonu, jeśli już faktycznie uda nam się wystartować, będziemy grali zdecydowanie bardziej "rekreacyjnie i amatorsko".

— Drużyna musi mieć jednak trenera.
— I będzie nim albo dotychczasowy trener, czyli Łukasz Świderski, albo ja. Jako wiceprezes, chcąc ratować sytuację, organizowałem już treningi, choć przy zastanej seniorskiej frekwencji można byłoby raczej powiedzieć, że "pokopaliśmy piłkę". Na początku sezonu Mazur będzie miał trenera tylko na papierze, bo nikt nie będzie miał jak ani kiedy poukładać drużyny. Oczywiście przy założeniu, że w ogóle Mazur pojawi się w lidze.

— Tchnijmy nieco optymizmu. Z juniorami Mazura wywalczyłeś mistrzostwo II ligi wojewódzkiej. A nie walczą tam z cieniasami. Co mają młodzi, czego brak starszym?
— Kompletnie inna jest już sama atmosfera. Prowadzę tę drużynę od sierpnia, gdy dostałem ją tuż po spadku z ligi wojewódzkiej. Pojawiły się głosy, że powrót do I ligi będzie sportowym wyzwaniem. Pracuję z dziećmi już ok. 7 lat, a gdy ich zobaczyłem od razu pomyślałem: "czy to aż takie wyzwanie"? Po prostu zaczęliśmy robić swoje.

— Mało kto od razu wdrapuje się jednak na szczyt. Recepta?
— Młodzież ogólnie jest trudna, łatwo zrazić ją fałszem. Wystarczył więc.. zwyczajny, osobisty kontakt na linii trener-zawodnik. Niektórym wydaje się, że krzyki na murawie załatwiają sprawę. Wręcz przeciwnie. Lepszy jest czasem np. jakiś telefon w stylu: "cześć, jak się czujesz, wpadaj na trening". Cały czas otwarta rozmowa, zero ściemniania. Podczas treningu zdarza się więc, że robimy 10 minut przerwy. "Chodźcie chłopaki, jest taka i taka sytuacja. Co robimy? Proponuję tak i tak". Jeśli z 14-latkiem czy 17-latkiem rozmawiasz szczerze, traktujesz go poważnie i jak dorosłego, to oni potrafią to docenić. Przykład? Wcześniej bywały problemy, by zebrać skład na trening. Ja — i to w okresie zimowym — miałem na treningach po 14 zawodników. I dochodzili nowi.

Obrazek w tresci

— Zatem relacje nie tylko na boisku, ale i poza nim?
— Dokładnie. Trener musi być trochę jak ojciec, a nie realizator własnych ambicji. Jak przegramy, to przegramy. Trzymamy się razem i po porażce, i po zwycięstwie. Na jednym z treningów powiedziałem im: "chłopaki, musicie się nawzajem kochać". Wiadomo, jak to nastolatkowie, zaraz wieloznaczne uśmiechy itd. Dodałem więc szybko, że mają sobie być jak bracia. Nie tylko być dla siebie oparciem na boisku, ale i trzymać się w solidnej paczce, gdy mecz się kończy.

— W seniorach brakuje tego ducha?
— Chyba tak. Bo zamiast się podnieść po spadku do a-klasy, otrzepać się z piachu i walczyć o powrót do okręgówki, to najwyraźniej duża część od razu zaczęła się rozglądać za innymi klubami. W a-klasie, jeśli się uda wystartować, rolę większą niż do tej pory grać będą więc juniorzy. Będzie to dla nich trudny czas, bo przecież każdy chce wygrywać. Mam nadzieję jednak, że po kilku lekcjach od starszych, a przez to silniejszych i bardziej doświadczonych rywali, w Mazurze pojawi się wreszcie odrobina stabilizacji.

— Wyobrażasz sobie Pisz bez Mazura?
— Pewnie potrafię podejść do tego z większym dystansem, bo nie jestem rodowitym piszaninem. Dla tych, którzy wychowali się w tym klubie, byli związani z nim od lat, pamiętają czasy jego świetności, mogłoby to być bardzo bolesne. Trzeba sobie uzmysłowić, że upadek klubu to nie tylko czcze gadanie. Nie takie kluby już padały, także te o wiele szczebli ligowych wyżej. Nie ma się co łudzić, trzeba działać.

— Trudne momenty to test wierności dla kibiców. Czujecie ich wsparcie?
— W Piszu praktycznie nie ma kibiców. W tym przypadku jednak muszę przyznać, że wpisuje się to w trend ogólnopolski. Bo nieważne w jakiej się gra lidze, ważne są wyniki. Jeśli są wygrane, będą i kibice. Klubów, które mają pokaźny doping "na dobre i na złe", jest w Polsce stosunkowo niewiele. Pamiętam, że kiedyś odnotowaliśmy serię triumfów w barwach Vęgorii Węgorzewo. Kilka awansów w ciągu paru lat. Kibiców było pełno, na ten widok człowiek aż rwał się do działania. Gdy przyszła III liga, w której o zwycięstwa było już dużo trudniej, skończyła się zwycięska passa. I skończyli się kibice. Po spadku do IV ligi wygrane wróciły, wrócili i kibice. Tak to działa. Niestety.

— Gdyby Mazur upadł, traktowałbyś to — z perspektywy wiceprezesa — jako tragedię?
— Nie. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Życiowym priorytetem są dla mnie takie rzeczy jak rodzina, zwłaszcza wyczekiwane od dawna, zbliżające się narodziny dziecka. A także podopieczni, którymi zajmuję się w prowadzonej przeze mnie akademii piłkarskiej. Muszę twardo stąpać po ziemi. Oddaliśmy z żoną serce Mazurowi, chętnie oddamy i jeszcze więcej, ale nikt nie ma zamiaru umierać za klub.

— Miałem pominąć to pytanie, ale jednak: jak to jest, że o Mazura musi walczyć ktoś "z zewnątrz"?
— Myślę, że to esencja rozmowy. Niech każdy wyciągnie wnioski z faktu, że działacze i osoby związane z klubem powierzyły stery klubu gościowi z Białegostoku i jego żonie. Widać jak komu na tym wszystkim zależy. Liczyłem na obiecywane wcześniej, pokaźne wsparcie ze strony wcześniejszych władz. Niewiele jednak z tego wyszło. Ludzi zainteresowanych w tym czasie wsparciem Mazura było ledwie kilku, jak np. Krzysztof Czerwiński, dzięki któremu często nie musieliśmy martwić się o dojazdy. Bo gdy go brakowało, to jeździliśmy z młodymi własnymi autami. Niewielu jest takich, którzy chcą działać charytatywnie, z pasji. Niektórym wydaje się, że we władzach klubowych jest się dla kasy. A my tymczasem stale kombinujemy, by jak najmniej dołożyć z własnej kieszeni.

— Powoli kończąc: jakie są cele Mazura na najbliższe tygodnie?
— Cel podstawowy: znaleźć solidnych ludzi do zarządu. Bez tego nie ma co myśleć o reszcie. Następnie będziemy myśleli o wyklarowaniu zespołu do gry w a-klasie. Dopiero wówczas, gdy uda zbudować się względnie stabilny fundament, będziemy myśleli jak budować resztę.

Rozmawiał Kamil Kierzkowski

Obrazek w tresci

Trzeba sobie uzmysłowić, że upadek klubu to nie tylko czcze gadanie. Nie takie kluby już padały, także te o wiele szczebli ligowych wyżej. Nie ma się co łudzić, trzeba działać.

Rafał Timoszuk (z prawej):

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5