Bezlitosny jak... mrożony śledź! "Porażki wzmacniają i uczą pokory"

2018-03-03 07:19:18(ost. akt: 2018-03-03 07:24:09)

Autor zdjęcia: UltraŚledź/archiwum organizatorów

ULTAMARATON/// Przeszło 130 śmiałków stawiło się 24 lutego w Supraślu (k. Białegostoku), by rywalizować w niezwykle trudnym, 80-kilometrowym Ultra Śledziu. Wśród biegaczy z całej Polski nie zabrakło i Adriana Ferenca z piskiego PASiR.
Niewielki Supraśl zaczął jednak wypełniać się sportowcami już dzień wcześniej. Należyta aklimatyzacja to podstawa, a każdy z zawodników miał swoją prywatną motywację, by rozprawić się z Ultra Śledziem.

- Pojechałem tam z nastawieniem, by zemścić się (ale tak pozytywnie, sportowo) za niezbyt przyjemną sytuację z poprzedniej edycji. Wówczas, przez niedociągnięcia ze strony organizatorów, którzy niezbyt dobrze oznaczyli trasę, zabrakło mi dosłownie kilku minut, by zmieścić się w limicie czasowym. Teraz miało być inaczej - mówi Adrian Ferenc, który jeszcze na starcie był pełen wiary w zwycięstwo.

Po kilkunastu pierwszych kilometrach dała o sobie znać jednak choroba, która w ostatnim czasie zbiera swoje żniwo nie tylko na Warmii i Mazurach, ale i w całej Polsce.

- Gdy dotarło do mnie, że zaczyna mnie łapać tzw. "wirusówka", kompletnie mnie to rozbiło. Podczas noclegu w hotelu odczuwałem pierwsze objawy, ale byłem przekonany, że to kwestia adrenaliny i stresu. Okazało się jednak, że bieganie po trasie musiałem coraz częściej łączyć z... bieganiem po krzakach. Traciłem siły, a jednocześnie cenny czas - wspomina piski ultramaratończyk.

O sobie z każdym kolejnym kilometrem znać dawała również pogoda. Bo choć słońca nie brakowało, to pokaźny mróz sprawiał, że zawodnikom zamarzały nie tylko rurki doprowadzające wodę z bukłaków (i to mimo zabezpieczeń przed chłodem), ale i prowiant, który musieli dosłownie rozmrażać przy ogniskach usytuowanych w punktach kontrolnych. Zjedzenie żelu energetycznego czy choćby zwykłej pomarańczy w tych warunkach było nie lada wyczynem.

- Nie było łatwo. Mróz utrudniał oddychanie, a ponadto nie mogłem uzupełniać traconych za sprawą choroby płynów. Do 40. kilometra praktycznie nic nie piłem. Dodatkową trudnością było to, że trasa wiodła przez Puszczę Knyszyńską. Na danym terenie zabroniona była jakakolwiek ingerencja człowieka, więc przedzieraliśmy się często przez powalone drzewa i inne zarośla. Zaliczyłem przez to kilka wywrotek, jedna poskutkowała mocnym obtarciem kolana - dodaje piszanin.

Sportowa złość i ambicja sprawiła, że Adrian Ferenc mimo wszystko pokonywał kolejne kilometry. Jego przygoda skończyła się jednak dokładnie na 77. kilometrze, gdy linia końcowa była już niemal na wyciągnięcie ręki.

- Na jednym z ostatnich punktów kontrolnych usłyszałem, że do uzyskania limitu czasowego zabrakło mi niespełna 10 minut. Delikatnie rzecz ujmując byłem bardzo, bardzo wkurzony. Wszystkie te godziny treningów poszły na marne. Bardzo żałuję, bo gdyby nie ta choroba, to nie tylko ukończyłbym bieg, ale mógłbym powalczyć i o rozsądne miejsca - nie kryje zawodu reprezentant Powiatowej Akademii Sportu i Rekreacji.
Obrazek w tresci

Czy to jednak jego koniec przygody z Ultra Śledziem? - Oczywiście, że nie. Cykl nie jest dla mnie łaskawy ani szczęśliwy, ale nie ma się co łamać. Porażki wzmacniają i uczą pokory. Niektórych rzeczy po prostu nie da się przewidzieć. Trzeba zacisnąć zęby i robić swoje. Już teraz nastawiam się na kolejną edycję. Nie pozwolę Ultra Śledziowi, by mnie pokonał - zapowiada piszanin, który z kolejnym ultramaratonem zmierzy się już 7 kwietnia w Suwałkach (słynna Ultra Hańcza).

kk



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5