Po walce musieli nieść mnie do auta

2017-11-17 09:33:46(ost. akt: 2017-11-18 09:36:42)
Przemysław Opalach

Przemysław Opalach

Autor zdjęcia: Kamil Foryś

– Gdyby tylko nie wypluł ochraniacza na zęby, to bym go znokautował - mówi Przemysław Opalach, najlepszy w Polsce pięściarz wagi superśredniej. Popularny "The Spartan" wygrał 21 października w Żyrardowie walkę z Giorgim Kandelakim.
– Przed walką zapowiadałeś, że znokautujesz rywala w 1. rundzie. Początek miałeś jednak dość spokojny.
– (śmiech) Wiesz, to była zwyczajna gra psychologiczna. Szukałem przewagi już i podczas samej ceremonii ważenia. Nie ma co się oszukiwać: dawno nie walczyłem już na tak dużej gali. Przy tylu ludziach, przy kamerach największych telewizji. Gdy wychodziłem do ringu pojawiła się trema, choć między liny wychodzę przecież już od tylu lat. Nie chciałem robić nic na siłę, trzeba było najpierw sprawdzić na co stać przeciwnika.

– Wspominałeś również, że nie oglądałeś jego walk. Da się bez tego opracować jakąkolwiek sensowną taktykę?
– I tak, i nie. To nie była walka o jakieś mistrzostwo świata. Patrząc jednak z perspektywy czasu, niczego odkrywczego bym nie wymyślił. Facet był masywny, ale niższy, miał mniejszy zasięg ramion. Głupotą z jego strony byłoby więc próbowanie walki na dystans. Moim naturalnym planem z kolei było czekanie na jego próby skracania odległości, odskakiwanie na boki i łapanie gościa z kontry.

– W pewnym momencie zdawało się, że już go masz. Wypluł jednak ochraniacz na zęby, więc potrzebna była przerwa. Sędzia go upomniał, ale zdążył odsapnąć.
– Tak, to jedna z chwil, których żałuję w tym pojedynku najbardziej. Upolowałem go wreszcie mocnym ciosem, był zamroczony. Był mój, ale to stary lis, doskonale wiedział jak wybrnąć z tej sytuacji. Nie było to eleganckie z jego strony, na pewno nie fair play, ale skuteczne. Nie mogę go za to winić.

– Gdyby nie ten wybieg to udałoby ci się go skończyć?
Tak, zdecydowanie. Na 100 procent.

– Planem była gra z kontry. Wybacz szczerość, ale poza tą jedną sytuacją... Niezbyt ci to wychodziło.
– Tak, wiem. W 2 rundzie poczułem mocny ból w stopie. Miałem już z nią kiedyś problemy. Przeciwnik jakoś na nią stanął w tym całym zamieszaniu... No i wyszło jak wyszło. Nie mogłem dać po sobie znać, bo to równałoby się porażce. Kontuzjowanego przeciwnika z ringu zazwyczaj się już nie wypuszcza. Brakowało mi jednak kompletnie mobilności, bez której po prostu nie da się w pełni kontrolować sytuacji w ringu.

– W pewnym momencie Kandelaki jednak wyraźnie przeszedł do ofensywy. Wyczuł kontuzję?
– Najprawdopodobniej. Poza tym, że zastosował całą gamę brudnych zagrywek, jak np. niebezpieczne wchodzenie głową (po jednej z takich akcji miałem dodatkowo podrażnione oko), to w 4. rundzie jeszcze po raz kolejny nadepnął mi na stopę. Wtedy już usłyszałem trachnięcie i trudno było mi się skupić na czymkolwiek innym. Jakoś jednak dotrwałem do końca walki.

– Znamy się od wielu lat. Tak szczerze: nie podkolorowałeś trochę tej kontuzji pod kamery? Prawie znosili cię z ringu przez tę nogę.
– Wiedziałem, że o to zapytasz (śmiech). Przygotowałem się więc i na taką sytuację. Mam zdjęcia rentgenowskie. Widać wyraźnie połamane śródstopie. Żadnej ściemy w tym nie było. Zapytaj zresztą chłopaków z mojego narożnika. Praktycznie musieli wnosić mnie do samochodu, a żaden z nich nie kocha mnie przecież na tyle, by nosić mnie bez powodu na rękach (śmiech). By trafić do lekarza również potrzebowałem ich pomocy.

– Przed starciem wielu mówiło, że Kandelaki to „kelner”. Zdawał się to potwierdzać również twój krótki, 3-tygodniowy okres przygotowawczy. Zlekceważyłeś go?
– Może odrobinę. Pod niektórymi względami dałoby się go zaliczyć do już kelnerów, ale trzeba mu też przyznać, że walczył w karierze z dobrymi rywalami. Bardzo dużo problemów miał z nim m.in. Jamie Cox. Świetny pięściarz, wówczas - w lipcu - niepokonany, szykował się do pojedynku z Georgem Grovesem o mistrzostwo świata federacji WBA. Konkretne nazwisko w boksie zawodowym... I co? Nie zdołał go zastopować nawet na dystansie 12 rund.

– Walka w Żyrardowie miała być dla Ciebie rozgrzewką przed inną walką, którą miałeś stoczyć 18 listopada w Tczewie na gali Exclusive Fight Night II. Do gali ledwie parę godzin. Jesteś tutaj, więc rozumiem, że plan nie wypalił.
– Niestety, wyszło jak wyszło. Krystian Cieśnik, główny organizator gali, był zresztą na mojej walce w Żyrardowie. Rozmawialiśmy przed pojedynkiem i chwilę po nim. Łudziłem się wtedy jeszcze, że uda się zaleczyć wystarczająco kontuzję... Ale nie było jak. Mogłem więc go jedynie przeprosić, nie zrobiłem tego specjalnie. Szkoda, bo wiem, że organizuje świetne widowiska, współpracowaliśmy już w przeszłości.

– Gdy rozmawialiśmy jeszcze przed walką, wspominałeś również o innym, większym wyzwaniu. Możemy coś zdradzić?
– Całość musimy nieco odłożyć ze względu na kontuzję. Wszystko się odrobinę przesunie. W przyszłym roku zawalczę jednak przynajmniej raz za granicą. Pojawiły się oferty z Anglii i Niemiec. Pojedynek o konkretniejszy pas, nazwiska rywali również dużo bardziej ciekawe. Na pewno nie będzie to obijanie przysłowiowego "buma". Jestem już w takim miejscu kariery, że czas robienia małych kroczków się kończy.

– Kilka dni po ostatniej walce zabrałeś tę nieszczęsną kontuzję na wycieczkę. Wylądowałeś w Tunezji. Wczasy?

– Nie, po takim pojedynku nie czuję, bym zasłużył na taki luksus. Do Tunezji poleciałem jednak z żoną. Była to nieco grubsza sprawa, w której udział brało wiele osób "ze świecznika", jak np. Marcelina Zawadzka, Pascal Brodnicki czy Patricia Kazadi.

– Północ Afryki to ostatnio dość... Gorący region.
– Naprawdę gorąco było tam dopiero wtedy, gdy ja tam pojechałem (śmiech). A tak nieco poważniej - bez obaw, wszystko było profesjonalnie przygotowane i w pełni bezpieczne.

Rozmawiał Kamil Kierzkowski

Przemysław "The Spartan" Opalach - najwyżej sklasyfikowany pięściarz wagi superśredniej w Polsce. Na jego koncie widnieją pasy czempiona IBF International i WBC Baltic, a także mistrza świata federacji WBF. Na Warmii i Mazurach znany w dużej mierze za sprawą mocnego zaangażowania w działalność charytatywną.

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5