Niezwykła wyprawa. Dwie piszanki - mama i córka weszły zimą na Etnę

2017-02-18 12:00:00(ost. akt: 2017-02-17 14:35:04)
Zdobywcy szczytu: (od lewej) Andrzej, Gosia, Krzysiu, Ania, ja (Natalia Skrodzka - przyp.red.), Julita i Gabrysia (nie widać, bo robi zdjęcie)

Zdobywcy szczytu: (od lewej) Andrzej, Gosia, Krzysiu, Ania, ja (Natalia Skrodzka - przyp.red.), Julita i Gabrysia (nie widać, bo robi zdjęcie)

Autor zdjęcia: http://nataliaskrodzka.blogspot.com

— Chcecie wiedzieć jak jest zimą na Etnie? Przede wszystkim baaaardzo zimno. Kalesony, modnie ostatnio nazywane odzieżą termiczną - niezbędne. Czuje się respekt, bo gdzieś z tyłu głowy czai się myśl, że Etna jest przecież czynna, że może zechcieć się przebudzić... Chodzi się trudno, po śniegu, lodzie lub zastygłej lawie. Po drodze mija się mniejsze i większe kratery i wydobywający się z nich dym, a chmury ogląda się patrząc w dół. Tlenu jest jakby za mało, szczególnie na szczycie, gdzie śmierdzący zgniłym jajem siwy dym szczypie w oczy i dusi (to trujący siarkowodór). Wszystko to sprawia wrażenie jakby się było na księżycu... — napisała na swoim blogu Natalia Skrodzka z Pisza.
— Jakiś czas temu zajrzałam w oko krateru z najwyższego szczytu na Etnie - najwyższym czynnym wulkanie w Europie, który znajduje się na Sycylii. Wraz z 6 najbardziej hardcorowymi uczestnikami wyprawy grupy wspinaczkowej założonej przez człowieka legendę Andrzeja Kaczmarka - zdobyliśmy Szczyt Etny 3339 m n. p. m. — kontynuuje na blogu piszanka.

Natalia i jej mama - Lena Skrodzka - miesiąc temu (dokładnie 12 stycznia) razem z grupą przyjaciół weszły na Etnę. Kiedy spotykam się z nimi, obie są jeszcze pełne wrażeń i emocji po niedawnej wyprawie. Jak mówi Natalia, była to najbardziej ekstremalna wyprawa w jej życiu. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek przeżyje taką przygodę. Podobnie jak jej mama, Lena. Choć obie kochają podróże i zwiedzanie oraz często wyjeżdżały w góry, to po raz pierwszy w życiu wspinały się na górski szczyt. Ich decyzja o udziale w wyprawie zapadła spontanicznie, podczas ostatnich wakacji.

— Wszystko to dzięki Andrzejowi, inicjatorowi i głównemu organizatorowi wyprawy. Nigdy w życiu nie spotkałam tak odważnego człowieka, a przygody o których on opowiada są tak niesamowite, że nadają się wręcz na film. Przygodowy oczywiście — mówi Natalia.

— Opowiadał z taką pasją i tak przekonująco, że każdy chciał tam pójść. Wątpliwości przyszły trochę później, po powrocie z wakacji... „No co Ty, po pięćdziesiątce? Wyprawa w tym wieku? Naprawdę pójdziesz na Etnę?” — moje koleżanki pukały się w czoło — śmieje się Pani Lena. — Córka skutecznie rozwiała moje chwilowe zwątpienie, mówiąc: bez ciebie nie idę! No i cóż było robić? Albo razem, albo wcale. Zabrałam się za przygotowania. Choć daleko mi do ideału, kondycyjnie nie jest ze mną tak źle - codziennie, od 13 lat uprawiam chodzenie z kijami (nordic walking - przyp.red.) dodatkowo też zaczęłam chodzić na basen. Poza tym obie z Natalią prowadzimy zdrowy tryb życia (odżywianie, treningi etc.), a to był warunek zaproszenia nas przez Andrzeja do grupy wspinaczkowej — dodaje Pani Lena.

Bała się o innych i o własne życie
Natalia tak opisuje wyprawę na szczyt Etny:
Wyruszyliśmy ze schroniska przed 5 rano, po ciemku, z latarkami na czołach. Na samym początku wyprawy dołączyły do nas 2 psy, które weszły z nami na sam szczyt (nie weszły tylko w ten siwy dym mądrale) i zeszły z nami aż do schroniska. Pomimo, że Andrzej, nasz przewodnik, tłumaczył już w hostelu na dole, że podczas wyprawy nie było żadnego niebezpiecznego momentu, to były takie chwile, gdy bałam się o innych członków grupy, a później nawet o siebie.

Pierwszy taki moment był, gdy wspinaliśmy się po stromej ścianie zastygłej lawy i małe kamienie spadały na ludzi, którzy byli na dole. Byłam wtedy bardzo zmęczona. Szliśmy już parę ładnych godzin. Pomyślałam sobie jak muszą się czuć osoby, które są w gorszej kondycji ode mnie, skoro ja mając kondycję atletki ledwo idę... W tym momencie wyrazy wielkiego uznania kieruję do mojej mamy, Leny Skrodzkiej, która biorąc pod uwagę jej kondycję, musiała dać z siebie po prostu wszystko. Gratuluję wszystkim 6 uczestnikom, że doszli do momentu w którym się rozdzieliliśmy. Podzieliliśmy się na dwie grupy, bo po kilku godzinach wędrówki część ludzi uznała, że rezygnuje ze zdobycia najwyższego szczytu, że już grzali tyłki na lawie i to im wystarczy, że nie mają już siły, nie chcą wracać po ciemku i wracają do schroniska. W sumie szli około 13 godzin... Uważam, że te osoby dały z siebie wszystko i zdobyły Etnę. Pragnę gorąco podziękować Markowi i Tomkowi, którzy cały czas szli na końcu i asekurowali najsłabszych w grupie, a w momencie podziału ekipy zrezygnowali ze zdobycia szczytu i sprowadzili połowę ludzi do schroniska.

Ja byłam w tej drugiej grupie. W drodze powrotnej się zgubiliśmy. Było ciemno, szliśmy już kilkanaście godzin! Niektórzy z nas łącznie ze mną zaczęli się bać. Wydaje mi się, że jedyną osobą, która nie bała się ani razu był Andrzej. Ja osobiście miałam 2 momenty gdy bałam się o swoje życie. Pierwszy był, gdy już wracaliśmy, po ciemku, zgubieni i maksymalnie zmęczeni. Szliśmy już kilkanaście godzin i był taki moment, że Andrzej pokazał po lewej stronie, że jest krater i wiedziałam że po drodze jest lód bo wszyscy przede mną się na nim przewracali. Wyobraziłam sobie wtedy jak się przewracam i zjeżdżam prosto do tego krateru... Przewróciłam się ze śmiercią w oczach, ale nie zjechałam do krateru.

Drugi moment był taki jak zobaczyłam na skale krzyż, a Andrzej poszedł sprawdzić teren i powiedział, że przed nami jest przepaść... wtedy też się bałam. To by było na tyle mrożących krew w żyłach momentów - żeby nikogo za bardzo nie wystraszyć...

Jak już się znaleźliśmy, bo widzieliśmy, że idziemy w kierunku cywilizacji i jakiejś drogi, to zauważyliśmy szereg domków i każdy z nas uważał, że to na pewno nie jest nasze schronisko, bo nasze schronisko to był długi, duży budynek. Ogromne było nasze zdziwienie jak dotarliśmy na miejsce i okazało się że to jednak nasze schronisko, tylko nikt wcześniej nie zwrócił uwagi, że za nim są też domki... W każdym razie nasza radość była przeogromna, że już koniec wyprawy. Była godzina 20.00. Szliśmy 15 godzin... Co prawda nocować tego dnia mieliśmy w Hostelu w Katanii na dole, kilkanaście kilometrów stamtąd i trzeba było się tam jeszcze jakoś dostać, ale w schronisku można było przynajmniej odpocząć i coś zjeść.

Przemyślenia...
Natalia Skrodzka: Każdy z nas jechał na Etnę z jakimiś oczekiwaniami i priorytetami. Ja wiedziałam, że chcę zdobyć szczyt. Byłam pewna, że go zdobędę i zdobyłam. Wyczytałam gdzieś wcześniej, że jak człowiek dokonuje nieziemskiego wysiłku, to dzieją się cuda. W związku z tym, że mi cuda są potrzebne to ja pojechałam na Etnę po cud. I cud się stał. Nawet nie jeden. Pierwszy cud jest taki, że przeżyliśmy. Wszyscy. Bez żadnego uszczerbku na życiu i zdrowiu, a mogła nas przecież zalać gorąca lawa :) Uwierzcie mi, że od tej pory dużo bardziej cieszę się życiem. Drugi cud to taki, że zrozumiałam, że jak sobie postanowię, że zdobędę szczyt w moim życiu i nastawię się na ciężką pracę, to na pewno zdobędę. Wiem też, że potrzebuję silnej grupy wsparcia, bo nie zdobędę szczytu sama. Moje marzenie, żeby chodzić po lawie i spojrzeć w oko krateru - odhaczone. Polecam wszystkim spełniać marzenia, nawet te które wydają się nierealne i do których potrzebny jest cud.

Lena Skrodzka: Weszłam na Etnę. Byłam z siebie bardzo dumna. Poczułam się lepsza, inna i bardziej uwierzyłam w siebie. Mimo, że jestem otwartym człowiekiem, jeszcze bardziej się otworzyłam. Przekonałam się, że nie ma w życiu rzeczy niemożliwych...


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5