Pierwszy Polak, który pokonał Koreańczyka

2017-01-13 18:36:42(ost. akt: 2017-01-13 18:41:53)
Reprezentacja "Wikingów"

Reprezentacja "Wikingów"

Autor zdjęcia: Archiwum "Wikingów"

- Moim życiowym szczęściem jest to, że w ciągu 30 lat mojej przygody z taekwondo nigdy nie musiałem wykorzystywać nabytych umiejętności na ulicy - mówi Zbigniew Glinko, trener Wikingów Pisz. Z cenionym szkoleniowcem rozmawiamy o historycznym zwycięstwie Polaka nad Koreańczykiem, a także o tym, jak jego dyscyplina wyglądała "za komuny".
— Niedawno świętował Pan niezwykły jubileusz: 30 lat kariery w taekwondo. Pojawiła się gdzieś łezka wzruszenia?
— Choć minął ładny kawał czasu, to nie ma jeszcze nad czym płakać (śmiech). Cały czas trenuję, wciąż żyję taekwondo, a moi podopieczni cały czas zwyciężają w różnego rodzaju turniejach. Taka łezka pojawi się pewnie, gdy przyjdzie definitywne rozstać się z tym sportem. W najbliższych latach na pewno się jednak na to nie zanosi. Nie ma więc co płakać nad tym co było - trzeba jechać do przodu, bo Wikingów czeka jeszcze wiele zwycięstw.

— Treningi rozpoczął Pan w 1986 roku. Co - w karierze zawodniczej - wspomina Pan najmilej?
— Taekwondo przyniosło mi wiele pięknych chwil i sukcesów, lecz nie było o nie tak łatwo, bo poprzedzały je setki godzin spędzonych na sali. Z każdym kolejnym treningiem rosły umiejętności, rosła też i ranga zwycięstw: trzykrotnie udało mi się np. sięgnąć po tytuł Mistrza Polski. Tym, co zapamiętam jednak na zawsze, jest mecz Polska-Korea, który stoczyliśmy w 1996 roku. W owym czasie Koreańczycy byli niemal poza zasięgiem reszty świata. Naszej reprezentacji nikt nie dawał szans w tym starciu. I w zasadzie były ku temu powody, bo biało-czerwoni wszystkie walki przegrali. Wszystkie - poza jedną. W starciu z Akademickim Mistrzem Świata udało mi się wyrwać Koreańczykom jedno zwycięstwo...

— ...premia z klubu była?
— Nie, niestety nie (śmiech). Wtedy jednak nie walczyło się dla pieniędzy, a dla samego zaszczytu reprezentowania Polski. Bardzo mile to wspominam, bo udało się sprawić wszystkim niespodziankę. To było coś jak występ polskich piłkarzy na Wembley (w 1973 roku "Orły Górskiego" sensacyjnie zremisowały w Londynie z Anglikami 1:1 - przyp. red.), choć oczywiście na płaszczyźnie taekwondo. Długo nie docierało do mnie to, co się wydarzyło. Między innymi dlatego, że było to pierwsze w historii zwycięstwo Polaka nad Koreańczykiem. Naturalnie - licząc wyłącznie te odniesione podczas oficjalnych turniejów, bo przy nieoficjalnych walkach czy "starciach pod dyskotekami" mogło być inaczej.

— Zostając przy tym temacie: taekwondo uratowało Panu kiedyś skórę na ulicy?
— Całe szczęście nigdy nie było takiej konieczności. Nigdy nie musiałem się ciągać z kimkolwiek po dyskotekach czy ulicy... a zdarzało mi się pracować w kilku klubach jako ochroniarz. Zawsze jednak udawało się rozwiązywać tego typu sporne kwestie za pomocą słów.

— A może właśnie dlatego, że Pan trenował? Ręce wyciągają z reguły najszybciej ci, którzy najmniej potrafią. Pan potrafił - o czym pewnie wiedziano w tak małym mieście jak Pisz.
— Być może miało to jakiś wpływ. Taekwondo dało mi dużo pewności siebie. Znałem swoje możliwości, miałem świadomość, że będę w stanie sobie poradzić w sytuacji, gdyby jednak do kogoś nie dało się dotrzeć za pomocą rzeczowej, spokojnej rozmowy. To zresztą wynika z zasad taekwondo: dyscyplina ta - wbrew pozorom - nie służy typowo do walki. Myślę, że należy podchodzić do niej jak do ścieżki rozwoju, medytacji, sportu uprawianego dla wzmacniania własnego charakteru i utrzymania ciała w dobrej kondycji.

— I to właśnie skłoniło Pana te 30 lat temu, by się jej poświęcić?
— I tak, i nie. Bardzo mi się podobał ten sport, ale - szczerze mówiąc - nie mieliśmy wtedy w Piszu zbyt dużego wyboru. Była piłka nożna, koszykówka, taekwondo... i niewiele więcej.

— Kto wprowadził tę dyscyplinę na grunt naszego regionu?
— Osobą, od której zaczęło się taekwondo w Piszu, był Stanisław Zduniak. To on otworzył pierwszy klub w 1983 roku i to on był moim pierwszym trenerem, gdy jako 15-latek pojawiłem się na sali. Potrafił - i potrafi nadal - zaszczepić w młodych miłość do tego sportu. Bardzo pozytywny człowiek o dużej wiedzy.

— Wielu mawia: "za komuny to było...". Czym różni się obecne taekwondo od tego, które było "za komuny"?
— Taekwondo, w jakimś stopniu, zmienia się praktycznie co roku. I nie mówię tu o samych zasadach, bo są różne federacje i formuły: niektóre np. zezwalają na uderzanie pięścią w twarz, a inne ograniczają się tylko do kopnięć. Największe zmiany poczyniono jednak w wyposażeniu, sprzęcie. Kiedyś walczyło się na prowizorycznych, często samodzielnie wykonanych hogo (rodzaj ochraniacza na tułów - przyp. red), a obecnie bez problemu można już je kupić w wersji umożliwiającej elektroniczne liczenie punktów. Problemem wydawało się wówczas zorganizowanie zwykłego worka, a co dopiero np. tarcze na ręce? Trzeba było kombinować, wykonywać samemu z różnych materiałów pozyskiwanych z innych rzeczy. Teraz wszystko jest w sklepie: idziesz i kupujesz... choć niestety nie zawsze wszystkich na to stać, bo nie są to zbyt tanie rzeczy.

— Trudności hartują ducha. Nie brak go nieco obecnym zawodnikom?
— Nie sądzę. Inny sprzęt nie sprawia, że trening nie wymaga wysiłku. A nie każdy jest w stanie ten wysiłek zaakceptować, bo przecież znacznie łatwiej i przyjemniej spędzić czas np. leżąc przed telewizorem czy komputerem. Teraz są jednak takie czasy, że klub po prostu musi być zaopatrzony w sprzęt. Gdyby dzieci przyszły na trening i by go nie było, to nie byłoby frajdy z trenowania, a po chwili sala świeciłaby pustkami. Tak samo rodzice - widząc, że klub nie dysponuje niezbędnym wyposażeniem, wybraliby inną, atrakcyjniejszą ofertę. Kiedyś dostosowywało się trening do tego, czym się dysponowało: kopaliśmy więc w drabinki czy uderzaliśmy "w powietrze". Teraz to sprzęt można dostosować do treningu, co ma też plusy, bo np. wyraźnie poprawiło się bezpieczeństwo. To niezwykle ważne przy treningu - zwłaszcza najmłodszych.

— W znacznej mierze trenujecie właśnie najmłodszych. Starszych jest niewielu. Zawodnicy "wyrastają" z taekwondo?
— Na pewno rozbudzamy ciekawość do innych sportów, w tym sportów walki. Próbują więc i innych dyscyplin. Dzięki taekwondo, które kładzie silny nacisk na gibkość i ogólną sprawność, później mają zdecydowanie łatwiej - w którymkolwiek kierunku by nie poszli. W Piszu mnóstwo chłopców pochłania po pewnym czasie bez reszty np. piłka nożna.

— Możliwości jest teraz znacznie więcej. Frekwencja na treningach u Was jednak jest wciąż bardzo przyzwoita.
— Przeszło 30 lat ćwiczeń i trenowania innych zrobiło swoje. Bardzo często mamy sytuację, gdy dany rodzic - który kilkadziesiąt czy kilkanaście lat wcześniej jeszcze u nas trenował - teraz przyprowadza na salę swojego syna lub córkę. Wiedzą z doświadczenia jakie wartości i umiejętności przekazujemy. Wiedzą też, że mogą nam w pełni ufać i dzieci oddane pod naszą opiekę są w pełni bezpieczne. Dla młodych to też dodatkowa motywacja, bo chcą własnymi osiągnięciami prześcignąć dokonania rodziców. To jednak bardzo zdrowa, a często dość zabawna rywalizacja.

— W ciągu tylu lat spod Pana skrzydeł wyszło wielu utalentowanych zawodników. Którzy najbardziej zapadli w pamięci?
— Było ich bardzo wielu i każdy zasługuje na pamięć. Nie podchodzę do nich przez pryzmat sukcesów. Mieliśmy wielu mistrzów Polski, ale nie chcę wymieniać nazwisk, bo wspominając kilku - zrobiłbym przykrość pozostałym. Każda osoba, która u nas trenuje, zostawia coś w człowieku. Sympatia, wspólne przeżycia, pierwsze sukcesy, porażki... Nie podchodzę do zawodników jak do "produktu", który ma przywozić medale, a po prostu jak do części naszej sportowej rodziny.

— Z perspektywy lat - jak oceniłby Pan obecny poziom polskiego taekwondo na arenie międzynarodowej?
— Jest dużo, dużo lepiej. Nasi wygrywają coraz częściej mistrzostwa świata, zostają mistrzami Europy. Ta dyscyplina prężnie się rozwija. Wielu do niej ciągnie też dlatego, że jest to jedyna - obok judo - wschodnia sztuka walki, której zawodnicy walczą na igrzyskach olimpijskich. Inne sporty mogą o tym tylko pomarzyć...

— ...czyli pokonanie Koreańczyka nie jest dziś już tak wielkim wydarzeniem?
— Nie zdarza się to aż tak często, bo Koreańczycy wciąż należą do światowej elity, ale nie ma już takiej przepaści poziomów, jaka była jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Mamy kilkunastu zawodników w międzynarodowej czołówce i są jak najbardziej w stanie walczyć z największymi nazwiskami tej dyscypliny. Przykładowo: podczas ostatniej olimpiady Polak wygrał z zawodnikiem będącym na 3. lokacie w rankingu światowym. Poziom się niesamowicie wyrównał, każdy będący wśród 50 najlepszych zawodników na świecie może sięgnąć po mistrzostwo.

— Wikingowie mają jakieś noworoczne postanowienie?
— Na pewno udział i dobre zaprezentowanie się podczas Mistrzostw Polski Juniorów i Juniorów Młodszych. Nie skupimy się jednak wyłącznie na największych imprezach, bo nie ominiemy z pewnością mistrzostw województwa w Olecku czy Łomży oraz innych turniejów lokalnych. Ich liczba będzie jednak w znacznej mierze uzależniona od tego czy i ile uda nam się uzyskać środków z budżetu miasta. Taekwondo, jak i inne sporty, obecnie niemal nie istnieje bez wsparcia finansowego. Jestem jednak dobrej myśli i wierzę, że w tym roku zdobędziemy dla Pisza jeszcze wiele, wiele medali.

Rozmawiał: Kamil Kierzkowski

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5