Piski "Rybak" we wrześniu zawalczy na Słowacji

2016-08-30 10:22:39(ost. akt: 2016-08-30 10:44:23)
Mateusz Żukowski chwilę po podpisaniu zawodowego kontraktu

Mateusz Żukowski chwilę po podpisaniu zawodowego kontraktu

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

Mateusz Żukowski wraca na zawodowy ring. Popularny "Rybak" wystąpi podczas gali federacji W5 Europe Fortune Favours the Brave, która rozegrana zostanie 10 września w Zwoleniu na Słowacji. Piszanin skrzyżuje rękawice z doskonale znanym miejscowej publiczności Greagą Smole.
— Wracasz na ring po dość poważnej kontuzji, która w lutym wykluczyła Cię z kolejnego zawodowego występu. Wyleczyłeś się na tyle, by bez obaw walczyć na ringu?
— Ta dość mocna przepuklina odcinka szyjnego, której się nabawiłem, faktycznie była jednym z najbardziej przykrych doświadczeń w mojej zawodowej karierze. Całe szczęście nie ma już po niej praktycznie śladu. Wszystko dzięki temu, że trafiłem pod doskonałą opiekę świetnych, profesjonalnych fizjoterapeutów z Angitii. Teraz nie myślę już o kontuzji. Skupiam się tylko i wyłącznie na najbliższym pojedynku, jestem głodny walki.

— Pamiętam, jak uraz Tobą wtedy wstrząsnął. Doznałeś go ledwie kilkadziesiąt godzin przed starciem, trudno było się z tym pogodzić. Gdzieś z tyłu głowy nie pojawia się czasem myśl i obawa, że tym razem może być podobnie?
— Cóż mogę powiedzieć? Takie jest życie, a zwłaszcza życie zawodników zajmujących się sportami walki. Jeśli chce się do czegoś dojść, to nie można obijać się na treningach i robić czegoś na pół gwizdka. Tak jak i wtedy, tak i teraz ćwicząc daję z siebie wszystko. Gdy dajesz z siebie maksimum, zawsze jest ryzyko kontuzji, nie można tego uniknąć. Ważne jednak, by trwać przy swoich założeniach, spełniać się i realizować swoje marzenia. Kontuzja może się pojawić, ale robimy wszystko, by jej prawdopodobieństwo było jak najmniejsze.

— Gdy stało się wówczas jasne, że kontuzja wykluczyła Cię z walki, z jakimi reakcjami ze strony kibiców się spotkałeś?
— Z różnymi, choć zdecydowana większość tych, którzy trzymali za mnie kciuki, kibicowała mi dalej: podczas walki z kontuzją. W pierwszych godzinach naprawdę czułem ciężar tego, że ich zawiodłem, że nie miałem okazji reprezentować ich w ringu. Jednak wielu odwiedziło mnie wówczas osobiście, jeszcze więcej pisało i dzwoniło ze słowami otuchy... To dało mi prawdziwą siłę i zmobilizowało do tego, by jeszcze pilniej przykładać się do rehabilitacji. Kolejnym występem będę chciał im za to podziękować.

— ...nielicznie, lecz pojawiły się też głosy, że kontuzja to jedynie "wyjście awaryjne", dzięki któremu uniknąłeś ewentualnej porażki.
— Wiem, ale to kompletna bzdura, co potwierdzają wyniki badań lekarskich, które obowiązkowo musiałem przesłać organizatorom gali. Poza tym: przeciwnik, z którym miałem się wtedy mierzyć, był zdecydowanie w moim zasięgu. Walczyłem w przeszłości zresztą już z trudniejszymi rywalami, choć naturalnie nie za każdym razem starcie kończyło się zwycięstwem. Nigdy nie bałem się wyjść do ringu, nawet gdy nie występowałem w roli faworyta. Nie było więc choćby najmniejszego powodu, dla którego miałbym unikać walki. Każdy, kto spędził kawałek życia na sali treningowej, doskonale zdaje sobie sprawę, że nie trzeba wiele, by złapać jakiś uraz, który przekreśla szanse na wyjście do ringu. Tego typu głosy mogły pojawić się więc tylko ze zwykłej złośliwości, bądź od kogoś, kto kompletnie nie rozumie tego sportu.

— Przejdźmy zatem do Twojej najbliższej walki. Twoim przeciwnikiem będzie twardy Greaga Smole. Co wiesz już o swoim rywalu?
— To dobry, solidny i utytułowany zawodnik. Dysponuje niezłym bilansem walk, bije dość mocno, nie obawia się iść na twarde wymiany i stawiać wszystkiego na jedną kartę. Nie będzie łatwo, ale to wyzwanie jak najbardziej w moim zasięgu. Do walki wyjdę bez żadnych kompleksów.

— Organizatorzy gali dobrze go znają, współpracowali już z nim w przeszłości. Nie obawiasz się nieco "gospodarskiego" punktowania sędziów?
— To fakt, bardzo często od "przyjezdnych" oczekuje się więcej, a w historii sportów walki nie brakuje przypadków "naciąganej" punktacji. Nie myślę jednak o tym. Bardzo chciałbym zakończyć walkę przed czasem, a przez to nie zostawić żadnych złudzeń. Wówczas, gdy przeciwnik przegrywa np. przez nokaut, karty punktowe nie mają żadnego znaczenia. Zrobię jednak wszystko, by - nawet w przypadku pełnego dystansu rundowego - kibice i sędziowie nie mieli żadnych wątpliwości.

— Walka odbędzie się w limicie do 77 kg. Gdy rozmawiamy... cóż - obecnie zdecydowanie nie mieścisz się w tej kategorii. Zrzucanie wagi nie pozbawi Cię sił w walce?
— Robienie wagi to zawsze specyficzna historia w tej dyscyplinie. Obecnie ważę po treningu 85,5 kg. Rozpisaliśmy wszystko tak, bym ważył przed walką ok. 82-83 kg. Przed oficjalną ceremonią ważenia, od samego rana rozpocznę wówczas "zrzucanie wody z mięśni". Dla niektórych pewnie brzmi to poważnie, ale to normalna rzecz, robią to niemal wszyscy. Mam w tym doświadczenie, więc zmieszczenie się w limicie jest jak najbardziej do zrobienia - i to bez większej utraty zdrowia czy wydolności.

— Do Twojego pojedynku by nie doszło, gdyby nie postać Andrieja Molchanova. O niezwykłych ringowych umiejętnościach 9-krotnego mistrza świata w boksie tajskim nikogo przekonywać nie trzeba. Niedawno podpisaliście jednak kontrakt, jaki jest więc jako promotor?
— Jako zawodnik, jako trener i jako promotor - Andriej jest prawdziwym profesjonalistą. Poznaliśmy się za sprawą Roberta Faryja, dzięki któremu mogłem trafić pod jego skrzydła i któremu jestem za to bardzo wdzięczny. Każdy trening jest prawdziwym wyzwaniem, ciągle uczę się od niego czegoś nowego. Natomiast za sprawą kontraktu moja kariera zawodowa wyraźnie przyśpieszy...

—...tak szczerze - jak podpisanie kontraktu prezentuje się od strony finansowej?

— Na pewno nie mam żadnych powodów do narzekań. Obecny dokument przewiduje dwie walki na galach za granicą. Nie ma się co oszukiwać: chcąc myśleć o czymś więcej, muszę najpierw udowodnić swoją wartość w ringu.

— Od najbliższej walki zależy więc naprawdę wiele. Zwycięstwo... czy nawet choćby świetne zaprezentowanie się w ringu - otwiera dalsze możliwości. Jak wyglądają Twoje przygotowania?
— Wszystko obecnie przebiega tak, jak założyłem. Wróciłem niedawno z 7-dniowego obozu przygotowawczego w Zakopanem. Obiektu, z którego korzystają największe gwiazdy Berkut Arrachion Olsztyn. 2 ciężkie treningi dziennie: jeden na macie, drugi to wyjście w góry. Dużo sparingów i szlifowania techniki: głównie obrony przed sprowadzeniem do parteru oraz powrotów do stójki, w której czuję się najpewniej. Dalsze dni to przygotowania z kolegami z klubu, którym przy okazji bardzo dziękuję za wycisk, który mi cały czas dają na sali. No i oczywiście dalej technika i wytrzymałość, bo w tej kwestii - mając zwłaszcza za trenera Andrieja - wciąż mogę się wiele, wiele od niego nauczyć.

— Zakładając, że wygrasz - czego życzy cała redakcja - jaki stawiasz sobie cel jako zawodnik? Jakiś specjalny tytuł?
— Chciałbym oczywiście zdobyć pas federacji W-5, w której będę walczył. Byłaby to dla mnie świetna rzecz, która otworzyłaby przede mną wiele nowych drzwi. Mam świadomość, że nie jestem już zbyt młody. Mam 28 lat, więc z pewnością nie mam tyle czasu, by móc pozwolić sobie na półśrodki. Czeka mnie dużo ciężkiej pracy.

— Na ile pełne skupienie jest obecnie możliwe? Od blisko 6 miesięcy równolegle mierzysz się z zupełnie inną dyscypliną...
— (śmiech) Tak, rzeczywiście. 6 miesięcy temu zostałem tatą najlepszego na świecie synka. Taką radość nie sposób opisać słowami. Trenuję i walczę jednak dla Niego i mojej narzeczonej, pojedynek będę dedykował również i im. Chciałbym, by ten czas, który poświęcam na sali i te wszystkie wyrzeczenia, na które się godzę... by nie poszły na marne. Wierzę, że osiągnę sukces i spełnię swoje marzenia. Trzeba marzyć, choć ludzie często o tym zapominają.

Rozmawiał Kamil Kierzkowski


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5